niedziela, 28 grudnia 2014

touching the stars without you

I'll do whatever you say to me in the dark

Blow out all the candles
You're too old to be so shy



biec
pływać
tańczyć
marznąć
pieścić
upić się do nieprzytomności
poczuć coś mocniejszego niż trwanie i upływ czasu
zapomnieć i tańczyć na zimnym ciemnym polu czy z tobą czy bez ciebie
upaść i leżeć przez chwilę patrząc w niebo
tracić przy tym wszystkim oddech tak jak wtedy


wtorek, 23 grudnia 2014

where do my bluebirds fly

od ciebie odchodzi się po to by wracać, od ciebie nigdy nie odchodzi się naprawdę, jesteś mi bliższy niż sobie wyobrażasz

zmrok wkrada się niepostrzeżenie, prawie cały dzień trzeba palić światła, dopiero wieczorem orientuję się jak ciemno jest na dworze. Pięknie, dymnie, wioskowo na bliskiej i jednocześnie odległej stacji podmiejskiej, z mnóstwem zdziczałych kotach na naszym placu przed domem

krzycz ze mną, jesteśmy sobie tak bliscy, te kilka szybkich chwil, łapczywych oddechów
krzycz ze mną, jak krzyczę z radości, czasem, wiesz, zdarza mi się przecież
krzycz ze mną w zachwycie nad tym miastem, nad tymi chwilami które są absolutnie i nieodwołalnie nasze, w których znów brakuje słów by to wszystko pomieścić

oddychamy coraz wolniej, moment w którym ledwo możemy się poruszać, w którym tak trudno podnieść powieki, w którym przytulamy się do siebie jak zwierzęta w ciasnym legowisku. Azyl.


rację ma pewnie M. : trzeba umierać z miłości choć to demoniczne, choć można umrzeć naprawdę. I to jedyne rzeczy za które warto: miłość, może jeszcze czasem sztuka. Najwspanialsze życzenia, do których nie potrzeba świąt. Jasne, teraz niech ktoś powie, że to tani romantyzm, pretensjonalność, egzaltacja...
Ale przecież nigdy nie chodziło o nic innego.

wtorek, 16 grudnia 2014

grudniowe sny nieprzebudzone

mówisz do mnie przez sen, chociaż nie rozumiem, uspokaja mnie to, jestem u siebie, jesteśmy u siebie.
piszesz milion razy lepiej gdy nie rymujesz, zaimponowałeś mi.

głównie spać, przebudzić się w cieple pod dwiema kołdrami, wyczuć twoje uśpione ciało obok, i ponownie zasnąć. Brakuje mi takiej ciszy i ciemności, brakuje mi ciebie bliżej skóry, ukojenia po gwarze, huku, wiadomościach zewsząd. Zaszyć się, poczytać, ale nie za wiele. Pospać. Niewielkie marzenia. I wiem, ze za każdym razem mogłabym pisać jedynie o delikatności skóry, o czułości, która grzeje mi serce od środka, rozlewa się na myślach miodową powolną plamą, że zachwycam się wciąż i wciąż i nasycić się nie mogę tym wszystkim...

Wyjeżdżam w pełnym grudniowym słońcu, na sam widok takiego przetartego nieba uśmiecham się, nie mogę przestać. Lubię to. Ten zapach którym przesiąka ta małomiasteczkowa dzielnica W. Sobotnie poranki tutaj lubię, kiedy wychodzimy z domu, albo trochę później, gdy się idzie wyludnioną okolicą. Wspaniale, oszołamiająco normalnie, burzymy tę powszedniość jakimś zbyt głośnym śmiechem.

Cierpliwość. Wielkie nieprzeparte wewnętrzne dobro, które mnie uwodzi najsilniej. Wzruszam się nawet czasem trochę.

Coraz częściej myślę by napisać i o niej, Robię to od lat, układam w myślach frazy, potem nigdy ich nie notuję, sam proces jest jakoś dziwnie upokarzający, zawsze wydaje mi się, ze stoję w miejscu, że walczę z niemożliwością opisu, że tego nie da się pokonać. Tak mi się robi, gdy tylko biorę pisadło w dłoń. Może się przełamię, pismo traktuję trochę obrazoburczo, jak broń ostateczną, siłę niszczycielską, bo tak zawsze było ze mną: zabójcze i oczarowujące piękno, miłość, nienawiść, sen.

piątek, 5 grudnia 2014

co z ciągiem dalszym?

a przede wszystkim ta wieczna niepewność, czy się idzie w dobrym kierunku, czy się jest wystarczająco dobrą dla ciebie, dla siebie dla pozostałych na których tak cholernie zależy choć są o mile świetlne ode mnie.

chciałabym mieć przynajmniej tę pewność, że nie zmarnowałam dwóch lat, które teraz ktoś może mi przekreślić. Tak naprawdę przecież wszystko rozbija się o tę jedną kwestię, bo wykańcza mnie przeciągająca się z tygodnia na tydzień niepewność...

pomyliłem szyk, i ten nowy
wydawał mi się piękniejszy.

poza tym nic nie będzie tak samo jak kiedyś - znalazłam stare wiersze z zajęć, smutno mi troszkę.

środa, 26 listopada 2014

i jak ci, jak teraz?

bo w moim domu jest ciepło i cicho
i my kochamy się w tej ciszy
bo w moim domu jest pięknie i bezpiecznie
spokojnie i błogo
bo w moim domu jesteś ze mną
i nic nikomu jeszcze nie grozi

kilka rzeczy czasem się udaje

niedziela, 16 listopada 2014

nie zawahać się

trzeba czasem z kimś pomówić, by w ciszy nie zagubić własnego istnienia. zamykam oczy a pod powiekami rozbłyskają mi dziwne światła, zasypiam i wciąż coś mnie goni, dziś śniła mi się deportacja do Brazylii, koszmarne uczucie i świadomość że nie wrócę długo z tego upalnego dzikiego piekła, zastanawiałam się jeszcze długo po przebudzeniu czy mam zapłacony bilet, co właściwie mam wziąć ze sobą i jak powiedzieć wszystkim że za dwa dni znikam.

masz rację, to nie jest dobry listopad, ale pod wieloma względami jest przyjemny, nie przestaje mnie zadziwiać nasze normalniejące z każdym dniem życie, skóra przy skórze, magiczne godziny tworzenia, czytania, wszędzie teksty, teksty, teksty... moja głowa pełna i zarazem pusta, bo to zwykle tylko skrawki, urywki, mieszanka i sieczka. Zapach czarnego swetra, jak zapach nocy, jak zapach ostatnich szalonych lekko miesięcy, jak zapach mojego osobistego szczęścia i już lekki grudzień prawie w twoich oczach, ciepło, które mimowolnie emitują nasze śpiące ciała.

chociaż wszystko trochę transowe, trochę niefortunnie zaklęte w tym niekończącym się listopadzie.


wtorek, 11 listopada 2014

co mówi noc twoim głosem

nie mogę, nie mogę, czuję że już nie mogę

chodźmy, zgubmy się w polach, kochaj mnie czule i w milczeniu, niech będzie chłodno. niech mnie wreszcie oświeci. oplącz mnie.

w tej dzielnicy, w której wózków dziecięcych więcej jest niż pieszych.

środa, 5 listopada 2014

kozi kozi iwning

"jeszcze czas by wyleczyć się z wad..."

spanie mnie uszczęśliwia. Sen wartością narodu, kocham swoje łóżko i tak dalej i temu podobne
melodie i frazy w głowie, ale co z tego jak głowa ta sama na ramię opada ze zmęczenia, czym właściwie, bo no właśnie czym nie ma czym przecież, chłodno trochę
jesień to szalona, w tym szaleństwie piękna, a mnie dzisiaj tańczyć, ze zmęczenia kręci się w głowie, ale to nic, tańczyć, czytać przypadkowe frazy, piękno, miłość, dobro i kolorowe słońce, jak powiedzieć to wszystko, jak zachować nim zgaśnie i och, czyżbym robiła się sentymentalna i monogamicznie heterożądna? i och, wszystko mnie tyka i przejmuje i chyba już zawsze, bo już mi nawet starego ni młodego wina nie potrzeba, już mi galopują mysli gdziekolwiek jest, bo nie ma granic ani odległości, bo może najcenniejsze co mamy to wyobraźnia, możliwość ucieczko daleko w każdej chwili każdego miejsca i wiesz, bo ja tak bardzo chciałabym pisa, chciałabym umieć pisać tak, by uwalniać się od tego co we mnie i jeszcze żeby to było dobre, żebym chociaż sama w to wierzyła ...
cudnie mi i nie bardzo jednocześnie, nieprzytomnie podnoszę się rano, każdego dnia mam wrażenie że ostatkiem sił, a przecież kiedyś byłam dzielniejsza, przy tobie pozwalam sobie (za bardzo) na wszystkie słabości które zwalczałam tak skrzętnie. Zatapiam się, tonę w tym cieple.

 

sobota, 1 listopada 2014

niepokoje

nie lubię tego rozchwiania, tego napięcia, tego uważania na własne słowa w miejscu gdzie najbardziej naturalne być powinny, tego że chodzę potem rozdrażniona i zła na siebie, na cały świat zła, że źle mi

opanować się, dwa wdechy, od tylu lat to samo, a jeszcze nie opanowałam się do końca, jeszcze siedzi we mnie to wieczne niezatapialne coś

stąd całe obrzydzenie, ale i zżerająca niepewność, wieczne spóźnienie materiału, zagrzebanie po uszy i ucieczki wieczne stamtąd tu i w drugą

take me home
take me home

wiemy po co się liczy do dziesięciu, stu, do miliona, do jasnej cholery się liczy tyle już razy, nie pomoże czytanie, pisanie, zagłuszanie wszelkie, metoda jest jedna, niedostępna przez chwilę, pokontemplujmy drylującą ciszę, fakt że nasze słowa i tak przejdą mimo, bo nie ma już o czym mówić

i w ogóle spaaać

piątek, 31 października 2014

blisko bliżej coraz czulej

"...bardzo chcę bardzo chcę - dobrze wiesz!"
nie bać się, będzie dobrze, nowe pozytywne mantry, staram się hamować w sobie złe odruchy, agrrresję (trudne to, sama wola nie wystarczy).
napędzasz mnie, ale jednocześnie czuję się gdzieś w głębi wciąż zablokowana, wszystko powoli się układa, kawałki puzli na swoje miejsca, tylko czy to możliwe?

możliwe, musi być możliwe, powtórzmy to jeszcze raz, powtórzmy jeszcze milion razy, dzień za dniem czytam nasze stare smsy (bo przecież nie lity,m z listami jestem spóźniona, brak mi odwagi, obsypują mi dłonie te spalone na popiół, oplatają myśli te nienapisane...), słyszę przez mgłę nocy jak wracasz do prawie pustego mieszkania i wchodzisz do łóżka by ułożyć się obok, rozmawiamy szeptem wpół sennie, pięknie, najpiękniej, czuć twoje ciepło obok to zamieniać się w czułość, rozczulać do granic, tak, to słowo klucz: czułość. W takich porcjach jeszcze nigdy przez tak długo i codziennie. Jakaś nieulokowana, nie znajdująca ujścia, bo jednak głupio mi Cię atakować stale i bez przerwy; oblepia mnie, uspokaja jak położenie ciepłej dłoni na czole, jak chwycenie za rękę, jak znajomy zapach z szafy, przychodzi do mnie i mam jej wiecznie nadmiar, z niej biorą się zmartwienia ale też ona daje mi ukojenie. Lubię ten pusty dom, dźwięk skrzypiących lekko schodów, naszą przestrzeń, która wciąż drży dla mnie od magii i kolorów, od ciepła. Mam wrażenie jakbym przez ostatnie dwa trzy lata zmarzła tak przenikliwie, że teraz muszę odrabiać to długimi miesiącami, powoli stopniowo z największą ostrożnością, ale jednak rozczulając się nad tą codziennością. 

Wokół mojej głowy buzuje poezja urywanych fraz, miszmasz przeczytanego, zasłyszanego i niewypowiedzianego, jest ze mną wszędzie, brzęczy cicho, czasem pozwalam temu dojść do głosu, wtedy wyciągam coś starego i znajomego do czytania, jestem w tym dokładnie nastroju, wszystko czyta się w głowie twoim głosem... jest tyle rzeczy które chciałabym ci pokazać/opisać tak, byś mógł to poczuć naprawdę, choć wiem, że to pewnie niemożliwe























jedynie dwa piątki w tygodniu, to odpowiednia ilość piątków ^^

niedziela, 26 października 2014

jak cień

często ostatnio nie znajduję dobrych słów, owszem mogę gadać i gadać, wiesz przecież
ale to dojmujące uczucie niemożności, niewstarczalności, nieodpowiedniości 
ale te słowa to tylko odbicie tej pustki, szukanie na oślep czegoś co będzie pasowało, wciąż się gubię w tych myślach, ułożyłam w głowie tysiąc nowych wierszy i jakieś sto listów do Ciebie, czytam wers po wersie tak jakbyś Ty to czytał, nie umiem już chyba inaczej

zadziwia mnie zupełnie jak splatają się nasze życia, jak obok siebie jemy, śpimy, pracujemy, mam nadzieję, że to nie przestanie wprawiać mnie w zachwyt, życie pochłania mnie bez reszty

nie mogę przestać się uśmiechać i wszystkie największe żenady bledną przy tym uczuciu spokoju, swojości przy tobie, może to szczęście? czy rzeczywiście w życiu piękne są tylko chwile?
moje ostatnie to kolory jesieni po drodze do instytutu, kilku nadspodziewanie i znienacka uprzejmych i pomocnych ludzi, zwiedzanie wrocławskich wystaw z człowiekiem, którego imię wykrzykuję z radością, śmiech kobiety w autobusie, delikatne dłonie K. dotykające reliefów w muzeum, jej drobna, ptasia postawa i niesamowicie zielone oczy, czułość w twoim głosie, gdy martwisz się o mnie, moment w środku dnia w którym kładziesz głowę na moich plecach i oddychasz spokojnie w ciszy... tak ważne są dla mnie drobiazgi, może to choroba? żyje dla tych momentów, paru innych zresztą też, teraz teraz teraz teraz
moja nowa mantra, koniecznie z tobą




jesień nie jest czasem umierania, a nowego życia, wolniej, powolniej, ciemniej, najciemniej, ciepło twojego ciała, gdy przytulam się w półśnie. Fenomenalnie wczesne zachody i malutkie zawody, kocham, kocham, kocham tę jesień.

czwartek, 9 października 2014

postanowienia?

bardzo się gubię w tym wszystkim i masz rację, użalam
łatwo ukoić niektóre lęki, ale reszta jest ze mną od zawsze, jak możesz żądać by zniknęły w pół roku, nawet w trzy lata, zrozum mnie i roszę, nie poganiaj, bo tracę oddech, bo wszystko zaczyna niebezpiecznie migać i chwiać się na boki.

głupio mi tyle razy zaczynać od nowa. ale chcę, żeby było lepiej, stabilniej.

znalezienie tej karteczki, którą pisałeś kilka miesięcy temu i liczyłeś, że szybko trafi w moje ręce - najpiękniejszy, najcieplejszy moment minionego tygodnia. takie słowa znaczą wiele, bardzo wiele, absolutnie piękne i bez wahania oddaję za nie wszystkie wiersze świata...

Mimo wszystko to mój azyl, pozbywam się siebie w tym właśnie miejscu, przez moment mam poczucie że mogę wszystko, ale jeden nieostrożny ruch, nieokreślony dźwięk zza ściany, jakieś poczucie poruszenia i wszystko znika zostawiając tylko niepewność i potrzebę zwinięcia się w kłębek u twojego boku

bardzo wiele to wszystko dla mnie znaczy
ale też to, byś nie miał mnie dość, bym nie zatruwała ci życia
postanowienia może i są po to by ich nie wypełniać, by tylko mieć jakąś podręczną obietnicę z tyłu głowy, taką tylko przed sobą i nikogo tym nie zajmować
ale zaczynam od tego, lepsze niż nic
bo jak mówi starożytne chińskie przysłowie, nie jest za dobrze kiedy jest niedobrze. I ja chcę lepiej.

potrafisz dłońmi tak wiele, proszę, przywróć mi spokój

sobota, 4 października 2014

gdyby nie wakacje

nawet nominowany pan Ś. pomieszał prozodia...

olsen olsen na dużych głośnikach
też mi robisz życie, oddycham przez chwilę tak, jakbym chciała się udławić powietrzem. chyba chcę.

poza tym... nie wiem czy istnieje coś poza tym, bo staram się, staram się tym wszystkim nie przejmować, bo szkoda życia, bo takie tam inne, bo kulturalne orgazmy miewa się stosunkowo rzadko w zasadzie, bo wciąż wracam do tych samych wierszy, piosenek, chcę je śpiewać, nie pamiętam jak to się robiło gdy dusza tak nie ciążyła, gdy było się mądrzejszym


zamknijcie mnie na głucho w pokoju i niech piszę

lubię kiedy mi zimno
lubię gorzkie powietrze podpięte mrozem, obłoczki jeszcze niemal niezauważalnej pary z ust kiedy szepczemy do siebie jakieś niedorzeczności. I zmierzchy lubię kiedy wydłużam sobie drogę w szarawej ciemności jesiennej byle nie dojść do świateł sztucznych. I jakiś smutny reportaż lubię wtedy czytać i słyszeć jakieś szmery, dźwięki z drugiego, trzeciego planu świata, i przyglądać się rzeczom nieistotnym lubię...

tańczyć a Tobą w absolutnej ciemności





poniedziałek, 29 września 2014

pustelnicze moje potrzeby

stopy wrastają w ziemię i nie trzeba żadnych więcej dźwięków, żadnych świateł, słuchałam sigur ros na tarasie w największym słońcu, które uciekło mi, domowe więzienie, jasne, pomagajmy, poświęcajmy się, ale nie dziw się, ze się duszę, tracę oddech

wszystko się skrzy, a w nocy świat zabiera mgła. nie czuję chłodu, w tym momencie chcę oddychać jak najciszej, najlepiej przestać istnieć, być patrzeniem, być odczuwaniem i nie analizować, nie starać się, nie być najlepszym.

ciemność uspokaja, nie boję się niczego, nie chcę muzyki, dotyku, świateł, zwalnia mój oddech, wszystko zdaje się być bardziej harmonijne, bo w gruncie rzeczy żyjemy w nieustannym szumie, a tam go nie ma, po prostu NIE MA.
jest sowa, może nawet dwie lub trzy sowy
jest ledwie słyszalny oddech, skrzypienie kurtki od czasu do czasu
są chrzęsty na polu, wspanialsze niż jakakolwiek poezja, bo nie potrzebują słów
chciałabym tam tylko stać i czekać na cudowną katastrofę, na powolną lecz nieubłaganą mgłę, która przyjdzie i mnie zabierze tak by nie czuć już nic. Bo wciąż mam wrażenie że czuję zbyt wiele. Za dużo by być spokojną tak po prostu.

podoba mi się opuszczanie domu bladym świtem, gwiazdy w przeraźliwym zimnie, tym bardziej dojmującym, bo ledwo co wszyliśmy z pościeli. zapach dymu w powietrzu, spokój, cisza, sen spowijający milczące domy. 

nie wiem czy wszystko wraca do normy, wiem tylko że wszystko się we mnie cieszy gdy widzę tańczące w jesiennym słońcu pyłki, że zbieramy kasztany i moja dusza wreszcie czuje tę odrobinę wolności, że dostajesz amnestię na pół roku do przodu, ale marnowanie pogody psuje mi nazajutrz nastrój. że dopiero zmęczona chodzeniem, dotleniona do granic jestem w stanie spokojnie usnąć i choć na chwilę uwierzyć, że może już będzie dobrze, że przecież tak ma być.

nie potrafię jeszcze powiedzieć Ci tylu ważnych rzeczy


wtorek, 9 września 2014

ciężki deszcz niech nas zaleje!

"Kocham Cię przez brew, przez włos, walczę z Tobą w mlecznobiałych korytarzach gdzie igrają źródła światła,
wyłuskuję Cię z każdego imienia, chwytam Cię z wrażliwością blizny,
sypię Ci na włosy popiół błyskawic i wstążki drzemiące w deszczu."

dużo,  dużo cytatów, jakby brakowało własnych słów. A muszą się pojawiać bez przerwy!
lubię nasze poddasze, jest wspaniałe, jest lepsze niż sobie wyobrażałam, jest wspaniałe i nasze.

I jakim cudem Cortazar potrafi być taki erotyczny? nigdy takiego nie znałam.

I och, dobrze mi.

zabierz mnie, porwij, idźmy w cholerę!

niedziela, 7 września 2014

zostańmy tak

Wrzesień wrześniowi oczywiście nierówny
wieczorna faza na to

There is light in my lady's house
and there's none but some falling rain
this like a spoken word
she is more than her thousand names


It is good in my lady's house
and the shape that her body makes

love is a fragile word
in the air on the length we lay

no hands are half as gentle
or firm as they like to be

thank God you see me the way you do
strange as you are to me 

błogość w absolutnej ciemności. Zostańmy tak. Wszystko da się wybaczyć.

środa, 27 sierpnia 2014

"...a serce rozsadza mi pierś jak dynamit"

bo mi tu wcale idyllicznie i raczej krew mnie zalewa, nadmiar energii źle ulokowanej, zły układ planet, rolet i toalet i wszystko, wszystko na nie
wszystko się bajecznie wręcz rozpieprza, w gazetach bzdurne jakieś artykuły co budzą we mnie jedynie furię, której nie mogę stłamsić, zabić, zdusić
bo zawaliłam, co zawalić się dało, bo nie dosięgam do najniższej nawet półki, a skakać nie ma siły, bo nie widzę sensu, bo nie jesteśmy samotnymi wyspami, a ja maszynką do spełniania życzeń
otóż
tak się nie śpi po nocach: pisząc wciąż nowe, wciąż gorsze od poprzednich wiersze, kończy książkę za książką, zaczyna nie kończąc, smarka w poduszki i wyje bezgłośnie bez zmrużenia oka. dosyć, już dosyć, już ledwo sapie, już ledwo zipie, a jeszcze się sypią nowe wspanile wieści

nie mam tu węgierskiej ani słowackiej wódki
nie mam żadnego wina by zapomnieć
nie mam ani jednego papierosa, mam za to na niego wielką ochotę

nie ma we mnie ani krzty entuzjazmu, że to trzy dni, że powinnam skakać pod pieprzone chmury, bo będzie wspaniale i cudownie. Hovno!

bić, rozwalać, wrzeszczeć do bólu

wolę nie wiedzieć, wolę nie czytać
takich wiadomości
takich nowości
co mnie tylko o palpitacje niepohamowanej zazdrości i rozpaczy przyprawiają
ja dziękuję, ja się z takiego interesu wypisuję

i tak nie zrozumiesz, więc nie pisz że rozumiesz. Ja sam do cholery nie rozumiem!
i tak mam ochotę jedynie do ciebie warczeć
i tak nic nie pomoże

walę okrutnie w klawiaturę. nie jest niczemu winna. nie bardziej niż ja czy ty. ale to musi się skończyć, ty za to oberwiesz. i wcale nie jest mi przykro, chociaż tak, wiem że to niesprawiedliwe

jak zawsze: to ja jestem zła, paskudna i gniewna. Złośnica (nienawidzę tego słowa z całego serca)

wtorek, 26 sierpnia 2014

wiemy po co się liczy do stu...

i kilka podobnych rzeczy z TAMTEJ książki

"Miłość kojarzy mi się z cynamonem i mlekiem. Z zapachem migdałów.
Z ciszą pełną dymu. Miłość kojarzy mi się z moją mamą. Z wyśnionym miastem, krajobrazem, którego nie można zaznać za życia.
Kojarzy mi się z kościołem. Z chłodnym wnętrzem pełnym szeptów "wierzę, wierzę, wierzę" ... Miłość to ufność aż do bólu i nieumiarkowanie w wybaczaniu. Jest jak mruczenie kota, jak wino o poranku p nieprzespanej nocy...
Zawsze mi się mylił seks z miłością. Za każdym razem.
To chyba błąd, który popełnia każda kobieta. Kiedy wchodzi w nią penis, to tak jakby w jej sercu zanurzał się miecz. Zabija ją na raty.
Miłość mężczyzny i kobiety jest niedoskonała. Pasują do siebie ciałami, lecz ich dusze są sobie obce. Mężczyźni chcą być swobodni, kobiety potrzebują bliskości."



















więc liczę, liczę barany, liczę też do stu... nie pomaga

piątek, 22 sierpnia 2014

chcę odejść z tego świata?

nowa era czytelnicza?
zapał do pracy?
300% normy?

zapomnij.
daj już spokój.

badziew i beznadzieja - para idealna... przekreślić, przekreślić. Trzy razy dziennie czyszczę pamięć telefonu, dlaczego tego samego nie da się zrobić z własną pamięcią.

piątek, świątek, nie ma znaczenia, słowa bolą tak samo każdego dnia.

och, dajcie już spokój, serio.

środa, 20 sierpnia 2014

złe złe sny

paniczne planowanie? nic z tego, drogi panie, nie będzie planów, już się wystarczająco posypało, teraz już tylko go with the flow. I o!

zimno i budzę się po nocach, dziś obudził mnie własny krzyk. Nie pomogą smsy, nie pomoże nic.

nie, nie ruszajcie mnie, śni mi się nieciekawie
uciekam przed wszystkim, ale doganiają

gdzie jesteś? chcę kota!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

niespodziewane miejskich nocy wspominanie

najdroższe wspomnienia metafizycznych chwil budzą się we mnie ostatnio za sprawą dość nietypowych bodźców, robię się pewnie sentymentalna i zbyt refleksyjna jak na porę roku i okoliczności... intensywne spacery po mieście przypominają mi o niektórych z chwil życia

tamtą drogą wracaliśmy kiedyś grudniową (a może lutową?) nocą, pamiętam jak ciche było miasto dokoła, pamiętam iskrzący śnieg i dojmujące zimno, które jednak mi nie przeszkadzało, bo liczyło się tylko to poczucie, że jestem w odpowiednim miejscu i czasie, że nic tego nie zakłóci i mimo iż wracamy tak co tydzień, ten raz jest wyjątkowy (wcale nie był..).

kilka dni temu szłam tamtędy, zmierzchało.
Nic w tym wieczorze nie było podobne do tamtego, ale nie mogłam przestać myśleć o tamtych zwyczajnych chwilach. Dlaczego? O wiele bardziej emocjonujący był przecież spacer paniczy z zamarzającą różą, chociażby, albo wieczór zgubionej czapki i wyrzucania zawartości torby na środku ulicy w poszukiwaniach, śmiech na cały głos i takie inne gdy wracaliśmy do domu upaprani zieloną farbą...


jestem święcie przekonana że niektóre "zwyczajne" chwile są dalece ważniejsze od wyjątkowych, zaplanowanych momentów. nie wiem dlaczego. i nie wiem czy to dobrze. wiem, że zawsze myśląc o takich chwilach jest mi lepiej, cieplej na sercu, jakkolwiek to brzmi ("tak proszę państwa, będę się egzaltować, nawet mimo protestów..."). bo z jednej strony tak, dalekie podróże są ważne, ale myślę, że mogłabym oddać swoją transkontynentalną przygodę za lepiej wykorzystany jesienny wieczór w Kłodzku, chociażby.
A na przykład tamtej drogi po zamarzniętych ulicach wro nie oddałabym za żadne skarby świata...

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

pomieszanie z poplątaniem

cisza jest nawet kojąca, nie muszę się wysilać, można nawet przywyknąć, przyzwyczaić się i zadomowić w niemówieniu, bardziej się wtedy słucha. Słowa każdej piosenki pasują do nas, nie słucham więc piosenek w znanych mi językach, chyba że słowackich

egzystuję, dziś dokonałabym kolejnej ze swoich spektakularnych ucieczek, ale czekam na gościa.
Tęsknota, taka powinna być druga nazwa sierpnia. Pod tym kryją się samotne deszczowe noce, zamknięte biblioteki, zgubione umyślnie koszulki, nieprzytomne spanie do południa, cisza i wielki księżyc oraz oglądane zawsze w samotności roje perseidów.

tak trudno mi być
wakacje niedoczasu, wymiana pośpiesznych wiadomości, nie widzimy się, może i lepiej, może i lepiej.

noc spędzona na działce, wracam pociągiem, choć warszawa jest piękna jak marzenie, zakochuję się w miastach, zakochuję się w tym mieście i potem grafomańsko tu odreagowuję poczucie winy, wszytko przenikające, jakieś zbyt dojmujące.

środa, 30 lipca 2014

bezsenne noce

dłużej niż dwa dni w jednym miejscu się nie da
wygania mnie w świat
wszystko by nie myśleć



to tu umiera wszelkie słowo, wszelka poezja, bezsilność i wpatrywanie się w okno, środek nocy i ani w tę ani w drugą

nie sądzisz że powinnaś uporządkować swoje sprawy...?  
nic nie sądzę. Co mam powiedzieć? poczuć? pomyśleć?  nawet to jest ciężko określić.

nie ma Cię obok i jeszcze długo nie będzie. Ja nie odliczam, ja wariuję i zaprzepaszczam kolejne dni. to tak jakbyś nie istniał - znowu! nie będę tym razem sprawdzać cen biletów, bo rzeczywiście pojadę. O ile łatwiej było mi na drugim końcu świata o tym nie myśleć- a przecież i wtedy nie było lekko.

będą polować na maskonury, tak jak teraz polują na nas.

poniedziałek, 28 lipca 2014

cała cholerna wieczność

kołowrót zapachów, smaków i kolorów, ciepło-zimno, podróż między strefami czasowymi, wyścigi z lotniskowymi zegarkami...

wszystko to jest piękne i niepozbawione pewnego uroku, daję się uwieść, w pewnym momencie nawet za bardzo. Zapominam, że jesteś za daleko, że nic mnie tu nie chroni, że jest parno, duszno i wietrznie, niekoniecznie bezpiecznie.


 spanie w hamaku to spełnienie wakacyjnych marzeń, lekko buja mnie zimowy, było nie było, wiatr, moje sny są tajemnicze i ciężkie jak chmury nad dachami niskich biednych domków.magia, istna magia, nawet, jeśli marznę lekko podczas pierwszych nocy. Nie mogę pozbyć się uczucia senności i wszystko we mnie krzyczy, by wracać. To mija po jakimś czasie, przeważa we mnie jak zawsze ciekawość, jak zawsze ryzykanckie zapędy.

tańczę jak szalona, ale to nie uwalnia od myślenia, coraz ciężej mi się oderwać, nie bawi mnie to, to tak jakbyś nie istniał, czym się różniła słowacka emigracja, jesteś teraz duchem, bolisz mnie.

środa, 9 lipca 2014

chachachandra

chandra życia...
czy wszystko jest kwestią ślepego trafu?
och, błagam, niech to będzie tylko wyobraźnia

wtorek, 8 lipca 2014

tydzień

odkopałam się z gruzu maili
niech żyje bal!

gdzie się nie obejrzę- czysty niepokój, nie wiem gdzie podziać oczy i czemu twoje są takie zmartwione. 

Uciekłam dziś nad wodę, trochę szumu w głowie, wszystkie myśli kieruję w stronę powodzenia najbliższych dni. Bo nic się nie dzieje, przetrwam wszystko, teraz już przetrwam wszystko, bo ty.

boskie, boskie zmęczenie, kolory grają mi w głowie, nerwy i ekscytacja, kciuków zaciskanie

niedziela, 6 lipca 2014

up in the sky

tam i siam
jeździmy, śpimy, marzymy

nic dodać nic ująć, kilka dni wyrwanych z paszczy wakacji
powrót do reality


magia absolutna? zachód słońca, cisza, świecące robaczki. Żadnej innej poezji, żadnego innego powietrza, pachnące zielska nagrzane wakacyjnym słońcem mimo iż każde z nas siedzi jak na szpilkach. 
I dobrze i źle i smutno, dużo dużo ciebie...

sobota, 28 czerwca 2014

przy pakowaniu

papiery papiery tony papierów

są takie dni, gdy trzeba odpuścić i pójść w długą. Właśnie w takie dni wierzę w cuda :)

idealny dzień, który odwraca wszystko i ... no właśnie: czy los się odmienia? my go zmieniamy, przypadkiem znajdujemy mieszkanie idealne, jestem w stanie duszę i wakacje oddać za to, by zamieszkać tam już teraz natychmiast! Niech wszystko się udaje tak jak teraz, wytrwać, wytrwać do września, a póki co cieszyć się na zapas.

połóżmy się na wyżu, połóżmy się na niżu, na płaskowyżu!

jeszcze raz moje gadulstwo ratuje mi skórę, złota studencka zasada spełnia się co do joty. ale teraz w głowie mam watę i to cukrową, nie jestem w stanie składać słów, czytać, przestać się głupawo uśmiechać na myśl o nowym miejscu które nie będzie moje, a bardziej nasze. Wiem, to przystanek, wiem, różnie może być... pozwalam sobie samej na nieskrępowaną radość jednak z faktu, że tego wszystkiego sama lepiej bym nie wymyśliła, że to jak z marzeń.


może nie kotek i nie konwalie; kwiaty na moim prawie wysprzątanym biurku - piękne, świeże, nieśmiertelne.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

bláznivá

Velice moc se bojím
držte mi prosím palce
poteče hodně krve
 mojí malé válce
vzpomeňte na mě v dobrém
až přijdou zprávy z fronty
já prostě odcházím jen
bránit své horizonty



 krásná k zbláznění

 nie wyjeżdżaj mi jeszcze, wszystko za szybko...

sobota, 21 czerwca 2014

powrót frustracyjny

i pewnie masz racje - za młoda na takie stanowiska, mało doświadczona by się przejmować zbawianiem połowy świata. są rzeczy, które nie dają mi spać, które męczą mnie zawsze, ciągły brak odpowiedzi na pytania podstawowe, a ja już zasypuję się deklaracjami trwania na zawsze, gdy nie wiem, czy nie wyjdę z domu pewnego dnia - może nie wrócę? może już nie zechcę?

brednie, brednie

mieszają się tygodnie
nie wiem czy powysyłałam wszystkie maile
czy jak wąż już pożeram swój ogon i wkrótce nie zniknę całkiem
nie wiem czy dobrze robimy szalejąc do tego stopnia

znalazłam
trzecią tonę listów i zapisków wierszowoidalnych, a myślałam, miałam nadzieję że wyrzuciłam to wszystko przed słowacją, polałam resztkami nadziei i podpaliłam odchodząc w pośpiechu w drugą stronę. No więc nie. Jest tego znowu cała masa. Niektóre grudniowe, niektóre lutowe, nawet kwiecień się przewija, bo w długich autobusowych godzinach głupoty mi chodzą po głowie.
To prawie jak teraz. Dreszcze z niedoczekania. A nie ma dokąd uciekać, za chwilę lunie deszcz (choć podobnie myślę od kilku dni i nic specjalnego jakoś się nie wydarza. Wróć już, ckni mi się.

teraz nie wiem co zrobić z listami

bo kiedyś znowu będzie wrzesień i październik, ale wiem, że będą niepodobne do żadnych innych wrześniów, październików, do niczego wcześniej

czwartek, 19 czerwca 2014

Haló, nejsem doma

Neřešte to, pane, to je případ ztracenej
Doufám jen, že z toho nejste vykolejenej
Dám vám jednu dobrou radu k nezaplacení
Neřešte to, pane, tohle nemá řešení


jedyna uspokajająca piosenka która mi została. Dość, dość, dość tej paskudnej sesji, 

 no i co? no i nic, kolorowe sukienki i bałagan jak się patrzy. Biegać, skakać, pływać, wakacjować!

 szukam w domu, w którym zechcę zamieszkać, panie Bohumilu. Może jest już blisko...?
niech się uda!



sobota, 14 czerwca 2014

bezdech

najgorzej, gdy nie ma czym oddychać, dusze się w mieście i tylko wieczorem odżywam na chwilę spacerową porą między młodą polską a czasownikami nieregularnymi.
trochę chyba jesteśmy dziecinni, trochę się trzęsę i nie znajduje sobie miejsca
budzę się w pustym pokoju i jestem jeszcze lekko zdezorientowana, gdy cię nie ma obok

ale najpiękniejsza jest cisza i równy śpiący oddech, spokój i półmrok

przegapiam olejne terminy i nie mogę doczekać się wyjazdów. Wiem że za jakiś czas będę chciała już tylko powrotu...

niech wreszcie przyjdzie ta burza! wszystko we mnie buzuje i nie wytrzymam ani chwili dłużej w tym zawieszeniu!


czwartek, 12 czerwca 2014

upalnie

marzą mi się wakacje, bezczas zamiast niedoczasu, magiczny tydzień który da mi siłę przetrwać dwa miesiące

zakuwanie, czytanie, niekończące się lektury.
dobrze mi się pracuje tylko z tobą.

wtorek, 27 maja 2014

kataklizmy modernizmy

deszcz stulecia gdy biegnę niemal na oślep byle szybciej dopaść przystanku, bo obojętne jaki to tramwaj, ucieczka przed ulewą egzystencjalną z historii literatury.
Armagedony poprawiają mi humor zdecydowanie najlepiej. Albo dekadenckie lekkoduszne porywy, książka spoza listy lektur, albo wagary. Dziś godzinka i trochę wykradzione wieczorowi, gonitwa w deszczu, burza z piorunami.

smak
dotyk
zapach deszczu

czego chcieć więcej, chwila zachwytu nad klęską miasta, jak wspaniale ginie pod wodą sparaliżowane ulewą

wtorek, 20 maja 2014

niech ta chwila trwa, niech ona dzieje dzieje się...

mam ochotę włóczyć się jeszcze długo, do omdlenia nóg, choć już teraz ledwo stoję. Tak łatwo przyspieszasz mi oddech, tak łatwo mógłbyś mnie wykorzystać jakkolwiek by ci się zamarzyło - nie robisz tego, nie zrobisz...

sypiam po 3 godziny i doba wydaje mi się odrobinę dłuższa. Dwa rozdziały do przodu, cztery słówka przed resztą, gdzieś oszczędzają mi się minuty, wracam wiernie do pisania.
przystopować z wyjazdowo-organizacyjno-filantropijnym życiem, zająć się ważnymi rzeczami, zająć się przyszłością

ale dzisiaj wakacjujemy, na nogach od 5 rano, odwalamy kawał dobrej roboty i jesteśmy oczywiście w tym najlepsi, kiedyś taki dzień przyprawiłby mnie o ból, dziś był wprost idealny. Uwielbiam czuć ten rodzaj zmęczenia, kiedy się wie, że to czego się dokonało jest naszą wspólną pracą i że było zrobione dobrze. Satysfakcja! Ale w tym duży udział ma przemiłe popołudnie, piękna pogoda, życzliwi bliscy ludzie wokół przez cały dzień.

biegam w letnich spodniach, mam na sobie zapach chloru z pływalni, śmieję się jak głupia gdy siedzimy na schodach i jemy gofry. Pustka w głowie, jestem czystym śmiechem i trzęsę się od niego sama. Zielone, obłędnie zielone oczy ze złotymi plamkami, z labiryntami mozaikowymi, absolutna magia, zachodzące słońce i fontanny. wraca do mnie poezja zostawiona w drodze powrotnej z jakiegoś wyjazdu w kołowrocie moich wcieleń, wracają słowa, proste przyjemności, proste uczucia, przemożna chęć wspinania się wyżej- nie rywalizująco a w swoim tempie, może i powoli, ale dla siebie.

kwiaty te rzeczywiście pachną jak natka i listki pietruszki, są piękne i na wskroś polne w tyj miejskiej dżungli. Nic jednak nie zastąpi mokrego wleńskiego bzu.

moje małe kawałki nieba

poniedziałek, 19 maja 2014

niekontrolowane majowienie

rozpruwam brzuch ciemności i odsłaniam trójkąt zasłony- wreszcie odkrywam źródło dziwnych, niezidentyfikowanych dotąd dźwięków, które stawiają mnie na baczność, a moje serce doprowadzają do bolesnego kołatania. słony smak twoich włosów, kompletny mrok, choć wytężam wzrok z całych sił. Słyszę cię o wiele wyraźniej, w gęstej ciemności czuję twój zapach. Po nim nic już nie jest takie samo, upajam się nim jak powietrzem po deszczu, jak słowami swoich ulubionych wierszy, nieznanych książek, kurzem polnych dróg...

rano kot na parapecie, miękki dotyk futrzastego mruczadła-ocieradła, i czemu mi tak banalnie i błogo?
wybaczam ci nawet to, że rysujesz duchy na moich plecach, a nawet gdy tego nie robisz czuję je, nie chcę dołączać do spisu na framudze, coś jakby zła wróżba, mogą nie pomóc koniczynki

przepoetyzowana, wiem
przezakochana, prawdopodobnie

wszystko co się wydarza wiruje mi w głowie i odbywa się po wielokroć. Most. Drugi. Trzeci. Potoki słów, nie wiem czy szybsze w rzece czy między nami. I spokój, wielka cisza małego miasteczka, wracamy zmoknięci totalnie.


wielki pęk bzu, zanim dotkną go twoje dłonie.
Absolutnie urzeczona próbuję się nasycić jego zapachem. Jest mokry od deszczu, magicznie piękny, zbliżam twarz do kwiatów, jest tylko maj, we mnie mnóstwo maju, którego nie umiem wypowiedzieć, a to buzuje, pogańskie święto spojrzeń między kochankami, święto milczenia i pragnienia, maj, maj, grząski od błota, piękny jak krople na pajęczynie, jak zasnute niebo, jak zakręcone pasmo nad twoim prawym uchem. czy tak jak ja chcesz przedłużyć tę chwilę za wszelką cenę? na zmianę mrok i jasność, ale przygaszona zmierzchem, idziemy po mokrym, błyszczącym asfalcie, otacza mnie zapach mokrych liści i ziemi, wariuje od zapachów, chcę się w tym maju dziko tarzać. nie wiem już czy mam pisać czy nie, do czego to prowadzi, wszystko zbyt zmysłowe, zbyt bliskie skóry, nie chcę cię płoszyć tą namacalnością mojego odbierania świata.

nie wiem jak powinien pachnieć dom, ale chciałabym by mój pachniał choć trochę tobą

wtorek, 13 maja 2014

w punkcie wyjścia majowo

po długim czasie odważam się włamać na swojego bloga. Nie jest to takie proste: pomieszane hasła, dziesiątki kont, do których nie pamiętam danych, tu wita mnie komunikat: "to hasło zostało zmienione 7 miesięcy temu". Nie. To nie hasło. To moje życie zostało zmienione 7 miesięcy temu, to powrót po dłuższej nieobecności, to twój głos w niewinnej rozmowie telefonicznej, to trzydziesty pierwszy szalik zgubiony w autobusie, to nieprzespane bezlitośnie nieprzespane noce podczas których chce się tylko wyć... 

chyba nic nie jest w stanie zmienić człowieka
chyba można zmienić tylko swoje patrzenie na życie, podejście do niektórych kwestii. Chyba.

jest mi przykro, tak cholernie przykro.
Dodaję kolejny plac zabaw z wczoraj do gorzko-słodkiej mojej sentymentalnej mapy. Co z tego? Te rozmowy zawsze wydają mi się odrealnione podczas gdy emocje  z nimi związane kosztują zbyt słono, dotykają zbyt głęboko. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Z wierzchołka wpada się w przerażająco zimne wody, paraliżujące otchłanie. Za dużo mówię? Już, spokojnie, wracam do pisania. Moja nieprzeparta grafomania jednak bierze nade mną górę, zamykam się i uderzam beznadziejnie w klawisze.

tak. po powrotach powinno może być bardziej optymistycznie, kolorowo, baśniowo i tak dalej.
tylko jedno ale: nie po to się wraca.

komuś namieszałam. komuś jeszcze namieszam: tobie? sobie?....

sobota, 15 lutego 2014

let me die where I lye


pokonana wracam do pisania
i znów "wszystko się zmieniło", ale poza wszystkim to niewiele

wciąż kiepski ze mnie językoznawca bez ambicji, wciąż to samo kiełbie we łbie, niezmiennie zamęt w uczuciach- tym razem jednak nadzwyczaj pozytywny. jest mi tak dobrze, że aż nieprzyzwoicie, uśmiecham się do ludzi na przystankach, dworcach, w windach i bibliotekach jak głupia, tramwaje rozwożą mój nieskończony uśmiech po mieście, a dzieci rozdają w przejściach podziemnych. Te wiersze jeszcze nigdy nie były mi tak bliskie (nie?), słowa już dawno nie znaczyły tyle co właśnie teraz. w głowie kołaczą mi frazy mozaikowe układające się w zupełnie nowy wiersz, obłędnie śmiały, niewiarygodnie bliski skóry, bliski naszych pojedynczych istnień, które nagle zaczęły się splatać, każdego dnia ciaśniej i ciaśniej, obyśmy się nie podusili w tym uścisku
póki co patrzę jak spokojną masz twarz kiedy śpisz i szalenie zazdroszczę Ci tego opanowania...

jak pisał Stachura: będzie dobrze lub niedobrze.

Can you believe it, I can't believe it but it's true!