rano kot na parapecie, miękki dotyk futrzastego mruczadła-ocieradła, i czemu mi tak banalnie i błogo?
wybaczam ci nawet to, że rysujesz duchy na moich plecach, a nawet gdy tego nie robisz czuję je, nie chcę dołączać do spisu na framudze, coś jakby zła wróżba, mogą nie pomóc koniczynki
przepoetyzowana, wiem
przezakochana, prawdopodobnie
wszystko co się wydarza wiruje mi w głowie i odbywa się po wielokroć. Most. Drugi. Trzeci. Potoki słów, nie wiem czy szybsze w rzece czy między nami. I spokój, wielka cisza małego miasteczka, wracamy zmoknięci totalnie.
wielki pęk bzu, zanim dotkną go twoje dłonie.
Absolutnie urzeczona próbuję się nasycić jego zapachem. Jest mokry od deszczu, magicznie piękny, zbliżam twarz do kwiatów, jest tylko maj, we mnie mnóstwo maju, którego nie umiem wypowiedzieć, a to buzuje, pogańskie święto spojrzeń między kochankami, święto milczenia i pragnienia, maj, maj, grząski od błota, piękny jak krople na pajęczynie, jak zasnute niebo, jak zakręcone pasmo nad twoim prawym uchem. czy tak jak ja chcesz przedłużyć tę chwilę za wszelką cenę? na zmianę mrok i jasność, ale przygaszona zmierzchem, idziemy po mokrym, błyszczącym asfalcie, otacza mnie zapach mokrych liści i ziemi, wariuje od zapachów, chcę się w tym maju dziko tarzać. nie wiem już czy mam pisać czy nie, do czego to prowadzi, wszystko zbyt zmysłowe, zbyt bliskie skóry, nie chcę cię płoszyć tą namacalnością mojego odbierania świata.
nie wiem jak powinien pachnieć dom, ale chciałabym by mój pachniał choć trochę tobą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz