wtorek, 27 maja 2014

kataklizmy modernizmy

deszcz stulecia gdy biegnę niemal na oślep byle szybciej dopaść przystanku, bo obojętne jaki to tramwaj, ucieczka przed ulewą egzystencjalną z historii literatury.
Armagedony poprawiają mi humor zdecydowanie najlepiej. Albo dekadenckie lekkoduszne porywy, książka spoza listy lektur, albo wagary. Dziś godzinka i trochę wykradzione wieczorowi, gonitwa w deszczu, burza z piorunami.

smak
dotyk
zapach deszczu

czego chcieć więcej, chwila zachwytu nad klęską miasta, jak wspaniale ginie pod wodą sparaliżowane ulewą

wtorek, 20 maja 2014

niech ta chwila trwa, niech ona dzieje dzieje się...

mam ochotę włóczyć się jeszcze długo, do omdlenia nóg, choć już teraz ledwo stoję. Tak łatwo przyspieszasz mi oddech, tak łatwo mógłbyś mnie wykorzystać jakkolwiek by ci się zamarzyło - nie robisz tego, nie zrobisz...

sypiam po 3 godziny i doba wydaje mi się odrobinę dłuższa. Dwa rozdziały do przodu, cztery słówka przed resztą, gdzieś oszczędzają mi się minuty, wracam wiernie do pisania.
przystopować z wyjazdowo-organizacyjno-filantropijnym życiem, zająć się ważnymi rzeczami, zająć się przyszłością

ale dzisiaj wakacjujemy, na nogach od 5 rano, odwalamy kawał dobrej roboty i jesteśmy oczywiście w tym najlepsi, kiedyś taki dzień przyprawiłby mnie o ból, dziś był wprost idealny. Uwielbiam czuć ten rodzaj zmęczenia, kiedy się wie, że to czego się dokonało jest naszą wspólną pracą i że było zrobione dobrze. Satysfakcja! Ale w tym duży udział ma przemiłe popołudnie, piękna pogoda, życzliwi bliscy ludzie wokół przez cały dzień.

biegam w letnich spodniach, mam na sobie zapach chloru z pływalni, śmieję się jak głupia gdy siedzimy na schodach i jemy gofry. Pustka w głowie, jestem czystym śmiechem i trzęsę się od niego sama. Zielone, obłędnie zielone oczy ze złotymi plamkami, z labiryntami mozaikowymi, absolutna magia, zachodzące słońce i fontanny. wraca do mnie poezja zostawiona w drodze powrotnej z jakiegoś wyjazdu w kołowrocie moich wcieleń, wracają słowa, proste przyjemności, proste uczucia, przemożna chęć wspinania się wyżej- nie rywalizująco a w swoim tempie, może i powoli, ale dla siebie.

kwiaty te rzeczywiście pachną jak natka i listki pietruszki, są piękne i na wskroś polne w tyj miejskiej dżungli. Nic jednak nie zastąpi mokrego wleńskiego bzu.

moje małe kawałki nieba

poniedziałek, 19 maja 2014

niekontrolowane majowienie

rozpruwam brzuch ciemności i odsłaniam trójkąt zasłony- wreszcie odkrywam źródło dziwnych, niezidentyfikowanych dotąd dźwięków, które stawiają mnie na baczność, a moje serce doprowadzają do bolesnego kołatania. słony smak twoich włosów, kompletny mrok, choć wytężam wzrok z całych sił. Słyszę cię o wiele wyraźniej, w gęstej ciemności czuję twój zapach. Po nim nic już nie jest takie samo, upajam się nim jak powietrzem po deszczu, jak słowami swoich ulubionych wierszy, nieznanych książek, kurzem polnych dróg...

rano kot na parapecie, miękki dotyk futrzastego mruczadła-ocieradła, i czemu mi tak banalnie i błogo?
wybaczam ci nawet to, że rysujesz duchy na moich plecach, a nawet gdy tego nie robisz czuję je, nie chcę dołączać do spisu na framudze, coś jakby zła wróżba, mogą nie pomóc koniczynki

przepoetyzowana, wiem
przezakochana, prawdopodobnie

wszystko co się wydarza wiruje mi w głowie i odbywa się po wielokroć. Most. Drugi. Trzeci. Potoki słów, nie wiem czy szybsze w rzece czy między nami. I spokój, wielka cisza małego miasteczka, wracamy zmoknięci totalnie.


wielki pęk bzu, zanim dotkną go twoje dłonie.
Absolutnie urzeczona próbuję się nasycić jego zapachem. Jest mokry od deszczu, magicznie piękny, zbliżam twarz do kwiatów, jest tylko maj, we mnie mnóstwo maju, którego nie umiem wypowiedzieć, a to buzuje, pogańskie święto spojrzeń między kochankami, święto milczenia i pragnienia, maj, maj, grząski od błota, piękny jak krople na pajęczynie, jak zasnute niebo, jak zakręcone pasmo nad twoim prawym uchem. czy tak jak ja chcesz przedłużyć tę chwilę za wszelką cenę? na zmianę mrok i jasność, ale przygaszona zmierzchem, idziemy po mokrym, błyszczącym asfalcie, otacza mnie zapach mokrych liści i ziemi, wariuje od zapachów, chcę się w tym maju dziko tarzać. nie wiem już czy mam pisać czy nie, do czego to prowadzi, wszystko zbyt zmysłowe, zbyt bliskie skóry, nie chcę cię płoszyć tą namacalnością mojego odbierania świata.

nie wiem jak powinien pachnieć dom, ale chciałabym by mój pachniał choć trochę tobą

wtorek, 13 maja 2014

w punkcie wyjścia majowo

po długim czasie odważam się włamać na swojego bloga. Nie jest to takie proste: pomieszane hasła, dziesiątki kont, do których nie pamiętam danych, tu wita mnie komunikat: "to hasło zostało zmienione 7 miesięcy temu". Nie. To nie hasło. To moje życie zostało zmienione 7 miesięcy temu, to powrót po dłuższej nieobecności, to twój głos w niewinnej rozmowie telefonicznej, to trzydziesty pierwszy szalik zgubiony w autobusie, to nieprzespane bezlitośnie nieprzespane noce podczas których chce się tylko wyć... 

chyba nic nie jest w stanie zmienić człowieka
chyba można zmienić tylko swoje patrzenie na życie, podejście do niektórych kwestii. Chyba.

jest mi przykro, tak cholernie przykro.
Dodaję kolejny plac zabaw z wczoraj do gorzko-słodkiej mojej sentymentalnej mapy. Co z tego? Te rozmowy zawsze wydają mi się odrealnione podczas gdy emocje  z nimi związane kosztują zbyt słono, dotykają zbyt głęboko. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Z wierzchołka wpada się w przerażająco zimne wody, paraliżujące otchłanie. Za dużo mówię? Już, spokojnie, wracam do pisania. Moja nieprzeparta grafomania jednak bierze nade mną górę, zamykam się i uderzam beznadziejnie w klawisze.

tak. po powrotach powinno może być bardziej optymistycznie, kolorowo, baśniowo i tak dalej.
tylko jedno ale: nie po to się wraca.

komuś namieszałam. komuś jeszcze namieszam: tobie? sobie?....