czwartek, 29 marca 2012

franciszek jurek b.

budyniowy potwór zadaje światu cios ostateczny za pomocą imienia Franciszek

Pokonanie pierwszego demona ambicji jest najtrudniejsze a ostatnia runda powoli dobiega końca- mimo to, czuję się wyczerpana jakby w połowie. Druga połowa (ta prawdziwsza? spolegliwa?) miota się między zeszytami i biblioteką a całkiem przyziemnymi myślami o ...
Cicha mżawka za oknem powoli zabiera ze sobą pewne oznaki rezygnacji i znużenia- to czwartek, dzień wyjątkowy, taki na który się czeka, nawet jeśli nie. Jest dywan wzniecający pod naszymi stopami tumany pylastego kurzu, z każdym ruchem czystszy od naszych ubrań. Ziewam ukradkiem. Jest coś nienaturalnego w tych relacjach. Zbytnia łatwość wychodzenia z jednoznacznych ról. Lekkość dygresji i potrzeba przedłużania rozmowy o każdą możliwą do naciągnięcia minutę.
jest coś, czego nie śmiem opisywać dokładnie, by nie burzyć przestrzeni, momentu danego raz i nigdy więcej. Wiem że to już długo nie potrwa. 

zielono, zielono i tylko niech tak...
a teorię prawdy mogę mieć nawet przez chwilę gdzieś, gdy chmurka cynamonowego kurzu przysłania mi widzenie świata. obawiam się tylko rosnącego odrealnienia, które czuję w sobie- jak ość w gardle... już niedługo.


w odpowiedzi i nawiązaniu do "marzę o"  szosztry:
marzę o niemuszeniu podróży donikąd z kim tego wartym i odrobinie lata


poniedziałek, 26 marca 2012

trochę koloru

pewnie
nadejdzie
kiedyś
taki dzień
gdy cukier nie będzie mi potrzebny do szczęścia

(ale to jeszcze nie dzisiaj...)
zielono mam w głowie...

niedziela, 25 marca 2012

na tyle, na ile da się jeszcze to wytrzymać

uderzenie cynamonowej fali i natychmiastowy odwrót.
spotykanie "starych znajomych" z którymi nie ma o czym rozmawiać, bo oni zawsze tryskają entuzjazmem, podczas gdy ja... chciałam zmienić sobie tutaj tło, na jakieś weselsze, wiosenno optymistyczne, pod kolor paznokci albo cynamonowej koszuli, zielonej, tej co to wiadomo... nie udało się jednak, nie tym razem ,za zimno na dworze, a w ogóle to nie ma pogody na rower, zawsze, o każdej porze.

czytam sobie o Europie i sama się czuję jak z jakiegoś wschodniego kraju. Gdzie się zaczyna i kończy tego nie wiadomo, i dlaczego nikt tym wschodem nie chce być, chociaż na emigracji brakuje właśnie wschodniości i lokalnego kolorytu. Fascynacja wielkim zachodem, angielskim akcentem, bzdurami typu wieże Eiffela, czy nie brookliński most... cudze chwalicie, swego nie znacie i te sprawy. Nadal jestem w opozycji i im więcej wiem na ten temat tym mocniej się izoluję, nieświadomie, potem orientuję się że w jakiejś rozmowie "znowu to zrobiłam". To samo można powiedzieć w drugą stronę. Pozowanie na oryginała, odcinanie się od rzeczy ważnych, przewartościowanie kultury i własny wybór, świadomość- to są rzeczy niebezpieczne, nie dziwię się, że niepopularne.
nie interesuje mnie jałowy dialog z człowiekiem kóry pozjadał wszystkie rozumy, człowiekiem, którym stał się w ciągu zaledwie dwóch miesięcy pod wpływem ogromu wiedzy, który nagle przyswoił. To nie jest prawdziwe, to jakaś maska wyuczonej erudycji, powtarzanie opinii zasłyszanych lub przeczytanych w mądrych europocentrycznych książkach, które stają się z dnia na dzień mniej aktualne. Nie bawi mnie to. Ignorancja, lekceważenie i pogardliwy stosunek do wszystkiego co znajduje się poza głównym nurtem. Coś co się robi dla własnej wygody dla zachowania swojej popularności, opinii wszystkowiedzącego, modnego, na czasie, zawsze tak obrzydliwie akuratnego.

no nie widzę w tym głębszego sensu- ekspert od jednego wiersza, który ponad to nie ma nic do powiedzenia i gdyby nie inteligentny wyraz twarzy... szkoda moich nerwów na to, wiem, a jednak nie potrafię się powstrzymać, bo to uderza we mnie osobiście, bo na tym tracę pewność siebie, chociaż wiem, kto jest silniejszy...

ale działa niestety determinizm społeczny. Spinozy tez nie kochali za życia. Nic nie poradzę, póki nie wezmę wszystkiego w swoje ręce. Na ile się da...

tymczasem trzymam się września, cynamonu i dwóch pudełek wielkich puzzli...

niedziela, 18 marca 2012

tak mało

krótkie dni, krótkie lata
 
serce moje zmęczyło się
zachwytem
rozpaczą
gorliwością
nadzieją

paszcza lewiatana zamykała się na mnie
nagi leżałem na brzegach bezludnych wysp
 
porwał mnie w otchłań ze sobą biały wieloryb światła
i teraz nie wiem
co było prawdziwe
 mała wyprawa w niedaleką przyszłość

jest coś smutnego w powietrzu i to mi daje taką siłę. Zmieniają się fronty nebo co...
poranki są smutniejsze niż wieczory, jak śpiewa mój osobisty bard

czeski to najpiękniejszy język jaki słyszałam. Nie dorównuje mu british english ani francuski prosto z Paryża. Najpiękniejszy, bo wybrany jako ostoja, nienarzucony i na przekór. tyle na ten temat, wiatr we włosach i falujące trawy morawskie pewnego odległego lata.
 
ulice które widzę pierwszy raz, czy raczej oglądam pierwszy raz w sposób świadomy, nie zza szyby jak uciekający pejzaż; te zaułki łączą się jakoś znajomo moim osobistym skojarzeniem: tu kawałek Lwowa, Berlina, Olsztyna, może trochę tego lepszego Opola, ale raczej Gdańsk, Kraków, dużo Krakowa, spotkania wspomnień wywoływanych irracjonalnymi bodźcami, jakimiś drobinami powietrza i kurzu, rysunkiem dachu. Wystarczy tylko zechcieć, by poczuć się u siebie. Ostrawa, Praga, Wrocław.
czuję się dobrze. zadziwiająco.

wtorek, 13 marca 2012

CUKRÁŘSKÁ BOSSANOVA


Co bylo kdysi včera je jako nebylo by
káva je vypita a není žádná do zásoby
věci co nechceš ať se stanou ty se stejně stanou
a chleba s máslem padá na zem vždycky blbou stranou
máslo bych zrušil

dostałam stare zdjęcie, z września, kiedy byłam idealnie, bezsensownie zakochana. Miło mi.
 źle czasem oceniam ludzi- i to z premedytacją!

za mało cukry dziewczęta, poświętujmy koniec świata z dużą ilością cukru pudru i cukrowej chmurki wacianej!
cukrowa bossanowa, to jest to... najlepsza i jedyna bossanowa napisana przez Nohavicę! Wiwat Karel!
Marzy mi się Bielawa, a będzie Wrocław, dobre i to. 
dobrych ludzi nie bolą zęby...

poniedziałek, 12 marca 2012

piasek w kieszeni


można oczywiście udawać, że rozmowa o wdziękach Maryny ma jakiś głębszy filozoficznie sens i rozwija nas jak zawilce, ale osobiście wolę w takich wypadkach milczeć, niż roztrząsać bezużyteczne wątki.
Koniec z cynamonem przynajmniej na ten tydzień- cholerna grypa, akurat teraz... Tak niewiele brakuje i ciach, żeby nie było mi za dobrze.
Żyję już chyba od czwartku do czwartku tak jak kiedyś żyłam od piątku do piątku, ale teraz polega to na czymś zupełnie innym. Czuję się stara duchowo ilekroć konstatuję, że  łatwiej dogadywać mi się z ludźmi starszymi minimum o dziesięć lat. Lubię to i nie cierpię jednocześnie, bo wyobcowanie staje się nieznośnie przykre, gdy odkrywam,że nie jest potrzebna nawet własnej przyjaciółce, którą nawiasem mówiąc należałoby wstawić w cudzysłów. Więc początek błędnego koła hermeneutycznego, wpadam w pisma krytyczne i tam już zostaję.

wybebeszanie też nic nie daje

wtorek, 6 marca 2012

make me blue!

poznałam dzisiaj chłopaka, który wyglądał jak własna koszulka

w drodze myśli się lepiej, w drodze mniej złych myśli lęgnie się w głowie
wiatr to wszystko wydmuchuje i jest nieźle, nie jest źle
dobrze się podróżuje i jeździ i patrzy, bez zastanowienia na ludzi, od razu widać kim są i czego pragną
można wymyślać bezkarnie historie na ich temat, szczęśliwe miłości i happy endy, zakochane nie wieczność, poezja zmierzchów i świtów.
a widzę wszystko dokładnie rozmazane w kolorowe plamy za szybą autobusu, który wariacko wyprzedza ciężarówki i czołgi (wtedy wbijam sobie paznokcie w dłoń, bo nie ma kogo złapać obok za rękę)

i na chwilę mi przechodzi złość do świata

a maile dostaję przecudne, cynamonowo wietrzne i czekam nawet na wytknięcie błędów, jakąś przyganę, łagodną i prawie pieszczotliwą
nie w głowie mi empiryści brytyjscy
piosenki o Spinozie przetwarzam na swoje własne potrzeby...
wyłączają mi niespodziewanie prąd w połowie wielomianu.
znak!

poniedziałek, 5 marca 2012

bezmalinnie

marzę o zmianie

nieopatrzne przejrzenie zdjęć, rok, dwa, trzy do tyłu... coś tam się przestaje rymować, znajomi, którym powiedziało się już wszystko co było można, miejsca, które wyczerpały się wraz z końcem pewnej ery.

a tak naprawdę to chyba Wrocław mnie kusi
weekendy w B. albo w Opolu do wyboru. Albo zostać w mieście, nie jeść obiadu, tylko włóczyć się gdziekolwiek, tramwajowa historia i łowienie klucza ze skrzynki... coś podobnego do września, ale z innym zestawem doświadczeń, ludzi, rozmów. Chociaż przyznaję, szajba była nieziemska, niezapomniana i całonocna...

nie wiem jak to się potoczy i w którą zmierza stronę, jeszcze wszystko możliwe (?).
tendencja jest taka, że świat się otwiera, jak już się pogodzimy z tym co się nie udało, więc jestem na dobrej drodze nareszcie. Co wiem, to moje, reszta to drops... czy jakoś tak.
stabilizacja, jutro dystansowanie, może coś z tego będzie

żadnych adekwatnych cytatów, wciąż wojna

czwartek, 1 marca 2012

jako to slunce mezi pomeranči

co to jest tungeza?
brzmi jak egzotyczna choroba. Nie obchodzi mnie co oznacza.

jest nerwowo, każdy ruch powoduje zatapianie mojej lichej tratwy coraz głębiej, wystaje już tylko głowa, która myśli intensywnie, lecz nie dość by wpaść na pomysł jak się wydostać z bagienka.
Więc grzęznę sobie. Ale jutro piątek, trochę filonudy popołudniowej, zamiast tego mogłabym odespać, albo poużalać się nad sobą trochę dłużej, ale coś mnie pcha wciąż w jedno miejsce, zawsze przecież jest jakaś szansa choćby minąć się w przejściu, zawsze można upuścić dolara i idiotycznymi wymówkami zabawiać towarzystwo.

słucham czegoś- wszystko jedno czego. Zatrzymać czas, by dokończyć zaczęte książki, potem przespać ze dwie gorączkowe godziny i zbudzić się w czymś lepszym, cieplejszym i bliższym. Ileż czasu tracę, by opanować gniew i złe emocje, które blokują mi działanie!

jest kilka rzeczy na które czeka się zawsze-jest śledztwo kryptonim M.
jest koncert Sigura we wrześniu
jest wyjazd do Wrocławia, opcjonalny, ale realny w przyszłym tygodniu
jest jeszcze coś więcej niż klucze do zadań i  prace pisemne.

siedziałam na placu wczoraj i olśniło mnie wśród niedorzecznych rozmów, że to ten sam plac, a wszystko się zmieniło, że nie można dwa razy do tej samej- i tak dalej. Że etapy się kończą i coś nowego zaczyna się wraz z tą świadomością końca, że dalej pisze się tak samo ciężko, ale z lżejszym sercem, jakimś uwolnieniem i że właściwie mogłabym wygrzebać gdzieś jeszcze moje stare płyty, tylko po co? to już nie moje melodie...