nie lubię tego rozchwiania, tego napięcia, tego uważania na własne słowa w miejscu gdzie najbardziej naturalne być powinny, tego że chodzę potem rozdrażniona i zła na siebie, na cały świat zła, że źle mi
opanować się, dwa wdechy, od tylu lat to samo, a jeszcze nie opanowałam się do końca, jeszcze siedzi we mnie to wieczne niezatapialne coś
stąd całe obrzydzenie, ale i zżerająca niepewność, wieczne spóźnienie materiału, zagrzebanie po uszy i ucieczki wieczne stamtąd tu i w drugą
take me home
take me home
wiemy po co się liczy do dziesięciu, stu, do miliona, do jasnej cholery się liczy tyle już razy, nie pomoże czytanie, pisanie, zagłuszanie wszelkie, metoda jest jedna, niedostępna przez chwilę, pokontemplujmy drylującą ciszę, fakt że nasze słowa i tak przejdą mimo, bo nie ma już o czym mówić
i w ogóle spaaać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz