poniedziałek, 27 lutego 2012

powroty

długie włosy świtów


wiem, że za chwilę pryśnie wypracowany przez trzy noce kompromis świadomości; zaraz znów zaatakuje mnie rzeczywistość, ludzie na których nie chcę patrzeć i z którymi nie chcę rozmawiać. 
uciekam do poezji i muzyki indiańskiej w porannej audycji
nic mi to nie daje

biali indianie- jakie to smutne...

poezja też jest indianką, ale dziennikarstwo już nie
to od tej wiosny co powiała i zaraz znikła. To od tej wiosny mi tak zielono...

irański Oskar!

sobota, 25 lutego 2012

spotkania

gry świetlne i burza w szklance wody- wczoraj, dzisiaj...
najpierw starsza kobieta, na którą zaczynam patrzeć z ukosa oblewa się mleczno żółtawym światłem, miękkim, tym, które każdego upiększa, wydobywa delikatność z twarzy i miodowo ciepłe odcienie włosów. Wszystko iskrzy popołudniowo, jakoś bardziej jesiennie niż zimowo... Powinnam skupiać się na tekście, ale nie mogę oderwać od niej wzroku; jest piękna jak nigdy wcześniej. Ma prawie zamknięte oczy a jej skóra w tym świetle jest aksamitna, nieśmiertelna, brzoskwiniowa. i tak miło jest na nią patrzeć i tak chciałabym ją zawsze pamiętać. Albo jak się uśmiecha w tym świetle do siebie i swoich myśli, jakby wcale nikt jej nie obserwował...

a dziś... stoimy na skrzyżowaniu, a chmury płyną szybko jak w Zwierzyńcu minionego lata. Raz błyska ostro, jeden promień przesuwa się po moich i jej włosach i gaśnie na ulicy, za nim następny. Wszystko ma kanciaste agresywne kontury i to światło też jest wyzywająco piękne bo zwraca uwagę na jakieś pożółkłe trawy, co się obudzą do życia za chwilę. Głębszy oddech, przecież wszystko pod kontrolą, przecież psy szczekają, karawana idzie dalej.
Nie wiem jak pisać, słucham nieudanej studni i cała jetem jakaś nieudana dzisiaj, nerwowe przewracanie szafy do góry nogami na marne właściwie, bo i tak czuję się obco we własnym ciele i cały czas się dziś spóźniam, a jego tam nie ma, siedzę i patrzę w stół, telefony, telefony.

to mógłby być ktokolwiek
(ale nie jest)

"Kicz jest zawsze darem, szmirę raczej my siejemy"

czwartek, 23 lutego 2012

green, green Thursdays

rano mokną mi włosy i przypominam sobie lato kolorowych spódnic i gitar, ognisk pod puszczami wschodu. Ale myślę bez goryczy i tego słonawego posmaku zmęczenia- jest dobrze, pada deszcz, wygląda jak listopad i przez chwilę nawet wierze w tę krótką myśl, że jeszcze jedna szansa przede mną, a wiem jak będzie więc się przygotuję. Ale chociaż jest luty, chociaż już po wszystkim, jest dobrze, jest wspaniały dzień, jestem beztrosko wredna dla ludzi, którzy bezinteresownie mnie ignorują. Godzę się z losem, z kubkiem kawy na kolanach; rozmawiamy i jest znowu tak zielono jak nigdy. 
czuję że jednak jestem we właściwym czasie i miejscu...

wszystkie kawałki układanki zaczynają do siebie pasować i chociaż jest mi dane ujrzeć to tylko przez ułamek sekundy, kiedy nabieram sensu jak powietrza w płuca, to jest dobrze, bardzo dobrze i nie myślę przez dwie godziny ani o przeszłości ani o przyszłości tylko o filmach, muzyce, i podróżach, takich na koniec świata, zupełne ekstremum. Ogrzewam się słowami i tym ulotnym porozumieniem pozawerbalnym które między nami faluje; jestem jednocześnie na plażach Islandii, Japonii i w Wenecji późną nocą, widzę trzy identyczne nieba.
dotykam tej nitki szczęścia, najpiękniejszego bo irracjonalnego

"Sztuka ma w sobie coś triumfalnego, nawet gdy załamuje ręce;
Hegel?
Hegel niewiele ma wspólnego z nami, gdyż my jesteśmy tańcem"
dziś i ja mam w sobie to coś

środa, 22 lutego 2012

Cesta

zostało 100 zdjęć w moim folderze. 
reaktywacja białej komórki (nareszcie) i dwie kartki czekające na stole- standardowe ale z Wisconsin i Taiwanu.

jestem beznadziejnie okrutna, gdy naśmiewam się z malutkich ludzi i beznadziejnie zmęczona przebywaniem w jednym środowisku od trzech lat. Wyjedziemy jeszcze ze dwa razy, może wpadnie jakaś impreza pożegnalna na działkach i schluz! 

dobrze mi, dobrze i zaczyna się życie kręcić troszkę szybciej i chociaż się skończyła przygoda z filozofią na trzy tygodnie (prawdopodobnie tyle potrzeba mi na regenerację) to odmarzam mimo wszystko i na przekór tym co nie odpisują na maile i nie chodzą na filmy z Konfucjuszem

a teraz mój nowy ulubiony czeski syn reżysera
niestety w najnowszym, tegorocznym filmie (Cesta do lesa, nawiązanie do wcześniejszego Cesta z mesta) stracił trochę na uroku osobistym za sprawą nietwarzowej fryzury, ale i tak jest na zielonej liście. Aczkolwiek nowego filmu raczej z tego względu nie obejrzę- mogłoby zaszkodzić moim wyobrażeniom, które pielęgnuję od niedzieli...
Tomas Vorel junior (jego brat młodszy też gra w filmach, wygląda jak nie przymierzając JacPo w młodości)
...i czytałam właśnie jego czeskiego twittera. Zrozumiałam każde słowo- sic! Może jednak bohemistyka?

środa, 15 lutego 2012

zapalniczka z żabą

Świetlicki na zmianę z JacPo
o piątej w szkole gaśnie światło przerywając próbną z matmy. Tak nie zdarza się nawet w magiczne czwartki z oknem na oścież- dziwne przypadki z przerwą w dostawie prądu. Wymyślamy scenariusze horrorów szkolnych z mordercą z siekierą (nieśmiertelny!)  ubierając się przy lampach alarmowych. Udzielam potem wywiadu online trzy miesiące po zdarzeniu, które naprawdę miało miejsce, ale już o nim nie pamiętam. Przypominam sobie bezświetlne czasy i myślę, że czasami da się jednak przeżyć. A mnie się bardzo chce żyć i mam apetyt na przygodę i zaraz zadzwonię w świat by dowiedzieć się czy przypadki się zdarzają, a rozmawiać będę z Humem o pseudonimie Zubi. 

nie mam ostatnio cierpliwości do filmów, nie mogę zwyczajnie patrzeć, bo pojawia się krytyczny rozum i rozprawa o metodzie

jak wspaniale byłoby prowadzić blog o filozofii!
nie mam na to jednak patentu ani pomysłu i wciąż czuję się taka niekompetentna

wierszyk miłosny dla Locka: na górze róże na dole sady, my się kochamy jak dwie monady.
ach, piękna musi być Wenecja w szarudze. 
do twarzy mi z ta pogodą, jest idealnie i nawet te przerwy świetlne, wszystko na swoim miejscu, jutro ubiorę zieloną koszulę i spotkam swojego sobowtóra- tak mi się kręci kulą u nogi świat.

wtorek, 14 lutego 2012

got to rebel now

you can't educate I

regałowo odreagowuję.
zbyt czerwono i zbyt słodko, gdzie moja zielona koszula, gdzie, gdzie, gdzie!
czytam sobie Świetlickiego i się nie przejmuję pijackimi piosenkami które mi dzisiaj bardzo do nastroju pasują. A w ogóle za bardzo szalejemy z tymi ociepleniami, było całkiem miło gdy mroziło, nieprawdaż?

spotkania i ucieczka od nich- tak to już bywa, madame.
albowiem nie ma już miłości choćbyśmy wypili tak razem-osobno setki litrów malinowej herbaty z największych kubków w domu, a jest jedynie silva rerum, ale jakoś nie mogę teraz znaleźć tego wiersza
tell the children the truth
z kwiatów tylko osty, rzepak albo kalafior, nie te czasy
i tylko zielonej koszuli bym sobie życzyła i jakiejś dysputy na miarę tych piątkowych kiedyś z jasminum

piątek, 10 lutego 2012

aurea

dziś bezsennie i snów brak. Dzień niemal wigilijny, upojny, przesłodzony tylko trochę. mam ładną broszkę, chuchnęłam w pięści i zacisnęli kciuki ci, którzy obiecali. Facet który kupił świat za mną chodzi, trochę personalizmu i pragmatyzmu.

oglądam zdjęcia ze studniówki - za dużo czarnych sukienek, o jedną zawsze za dużo.

 oby 65, tyle mi wystarczy... nawet bez oświeceń i olśnień, nawet na styk...oh,oh!

nie wiem jak to pisać

10, 9, 8, 7...


czwartek, 9 lutego 2012

zielone sny nad ranem

budzi mnie dłoń na mojej głowie. 
Przed chwilę śniło mi się, ze człowiek którego podziwiam, który budzi we mnie niezidentyfikowane odczucia leży wyciągnięty na jakiejś przykrótkiej sofie, śpi jak zabity; jego ręka zwisa jak na obrazie z Maratem, opuszcza się delikatnie na moją głowę , dotyka moich włosów (w śnie tym mam nadnaturalnie piękne włosy), przez palce prosto do głowy płynie muzyką, którą czuję nie tylko słuchem, ale wszystkimi zmysłami i każdym nerwem. We śnie tym jestem wyjątkowo szczęśliwa, to pierwszy od dawna dobry, naprawdę miły sen, który czuje się po przebudzenie przyjemnym ciepłem w całym ciele, który spowalnia ruch i czyni je delikatnymi...
a potem zaczyna się dzień
i jeszcze na historii zamykam oczy i myślę tylko o tych palcach i o uczuciu przenikania, a także o freudowskiej interpretacji moich najskrytszych marzeń; zastanawiam się, czy mistrz potrafi zobaczyć w spojrzeniu ucznia rzeczywiste jego, bardzo przyziemne  myśli...
oh, Johnny

potem mamy czekoladę spożywaną przy mruknięciach zadowolenia w niedozwolonym miejscu i posmak tego zakazu jest również w jej wiśniowym smaku. Przez chwilę ulegam iluzji że sama jestem tym smakiem, ale zawstydzona taką myślą wracam do zawrotów głowy, o które przyprawia mnie zestaw pytań.
I jest tak wspaniale i zielono, chociaż kończymy przed trzecią i wcale nie jest ciemno. Myślę wtedy że zielona koszula powróciła i żałuję, ze nie założyłam swojej, ale wszystko układa się tak idealnie choć dramatycznie i bez przyczynoskutku
oh, Johnny, Johnnny, Johnnny!

sobota, 4 lutego 2012

small talk

wszystkie rzeczy o których wolelibyśmy nie wiedzieć...
i nawet to, ze pytamy się wzajemnie co słychać i czy w porządku i to również, ze grzecznie mówimy sobie cześć w bibliotekach i że wychodząc z domu nawet nie marzę o tym, żeby kogoś spotkać, bo zwyczajnie nie mam ochoty na uprzejmości, na fałsz i ugrzecznione polepszanie swojego życia w kolorowych uspokajających słowach

chcę wreszcie normalne zajęcia, zaczyna się tydzień x
ale i tak zbyt wiele mnie nie ominie, jedynie jakieś historie niewydarzone mało znaczące
dziś obrazek norweski bo islandzkie się skończyły
i w ogóle wiele rzeczy się kończy ostatnie, jakieś kontakty z trzeciej ręki i zachwyt nad prezentem sprzed roku. Odgrzebuję stare kartki i wysyłam w świat, oby dotarły do miejsca przeznaczenia

piątek, 3 lutego 2012

człowiek z północy

a ja wchodzę na plac przez który przechodzę przynajmniej dwa razy dziennie i dzielnie znoszę to, że zimno i sino, że nie ma gdzie usiąść a wszystkie ptaki, które siedzą tam każdego ranka odleciały zamarzać gdzie indziej.
Niebo nadal zimowo czyste- i dobrze, najgorsze w zimie jest puste niebo.
Ale jest nieźle. Kiedy mi zimno, czuję że żyję, a kiedy mówię, widzę kłębuszki pary, co znaczy, że słów tym razem nie rzucam na wiatr.

czytam trzeci dzień tylko poetę.i dobrze mi z tym. niedobrze mi z wojną. trudno, wojna poczeka, są rzeczy ważniejsze na świecie niż krew niewinnych przelewana dla zabawy...

plany upadają, plany powstają.
idę, atakują mnie i trącają nosami wyrafinowane riffy u mych stóp. Są nawet przyjemnie znajome. Znowu dziwny sen i martwe w nim dzieci, specyfika się zmienia, ale to niczemu nie przeszkadza.

człowiek z północy, człowiek ze wschodu


środa, 1 lutego 2012

przeczytam go pięć, a potem osiem razy

mróz, mróz
a ja idę i nucę pod nosem. Bo w końcu kiedyś los się odwraca, chociażby na jeden dzień, to i tak warto się z czegoś bezinteresownie jak Kant pocieszyć.
Więc idę i myślę o swoim wczorajszym gorzki-słodkim śnie. Że ktoś wraca, a ktoś odchodzi i że jeszcze to trzecie jak kot Schroedingera. Ale takie sny się nie sprawdzają- po to są piękne żeby nie musiały się spełniać, bo sama świadomość, doświadczenie takiej radości nawet nierealnej, to i tak zbyt wiele i często nie do zniesienia. 
 
I dlatego mróz i dlatego duszno w białej sali, lekko brudnawej w której tym razem myślę już tylko o tym żeby wyjść i zmarznąć. Czekam na salę zieloną, ostatni raz beztroską, przed próbą generalną, i żeby znowu wszystko było tak zielone jak wtedy- i koszula i spodnie i szalik i rzęsy nawet...i zielona miętowa mgła i koniec lektur przymusowych i odrabiania z niechęcią tej pańszczyzny....
chciałabym mieszkać w zielonym domu albo chociaż na jakimś dachu posiedzieć, bezkarnie popluć na wszystkich z góry...

Islandzko mi, tak bardzo że chce mi się płakać jak słucham tej piosenki, przy której ponad rok temu też płakałam niepowstrzymanym irracjonalnym szlochem na koncercie Jonsiego...wisi w powietrzu mroźna magia?