środa, 27 czerwca 2012

boheme

wysłałam formularz zgłoszeniowy na dwutygodniowy wolontariat i zastanawiam się czy to ma sens, czy rzeczywiście zależy mi na tej pracy. Jak się dostanę nie będzie odwrotu... roztoczańska głusza i dwa tygodnie w kinie.

mam ostatnio dziwne sny, dzisiaj dwuczęściowy, leciałam samolotem, to znaczy, miałam polecieć, ale przy odprawie zauważyłam, że nie mam drugiego buta; wcześniej śmieliśmy się z podobnego przypadku wygłaszając zdania typu "jak można..." i tak dalej. Gdy odnalazłam but pod łóżkiem na lotnisku które wyglądało jak ukraiński hotel, zgubiłam dokumenty. Wydawało mi się, że to Londyn, ale jakiś komunistyczny, wszędzie plakaty wielkiego brata. Wcześniej miałam równie traumatyczny sen, ale nie pamiętam dokładnie jego kształtów. Za to wiem, że od dziecka śnię o braku - może to być waśnie but lub inna część ziemskiej mnie, zawsze w tych snach jestem wybrakowana, niepełna w stosunku do innych. Budzę się zlana potem...

Za dwa dni wyślę kolejny formularz, tym razem o wiele ważniejszy....

ciekawe czy wisi jeszcze na tamtej prawie białej ścianie moja konceptualnie pusta rama zawieszona tam pewnego grudniowego wieczoru jako dopełnienie braku....

a to boheme to z niemieckiego

wtorek, 26 czerwca 2012

Me gusta el regaee, me gustas tu

minuty, sekundy...
czy to nie wszystko jedno? zawsze szydziłam z zegarków, teraz sama mam jeden, jakoś nie mogę się przekonać, by go nosić, teraz i tak byłby zagrożony lodową górą o smaku arbuzowym. A zegarki nie lubią lodów, zwłaszcza owocowych.

też czasami słucham Manu Chao. lubię.

szaro buro i ponuro. I dobrze, Mam wolne. Jeszcze się nie martwię, nie stresuję, piszę głupoty i siedzę w wirtualnym świecie.
 jeszcze będą wakacje!

Que voy a hacer ,
je ne sais pas
Que voy a hacer
Je ne sais plus
Que voy a hacer
Je suis perdu
Que horas son, mi corazón

czwartek, 21 czerwca 2012

gałązka nieoliwna

dzisiaj jestem poganiaczem słoni w biednym indyjskim miasteczku. Przecież nikt z nas nie chce kłopotów, zwyczajnie upał mnie przerasta, a muzyka usypia. Jutro trzeba będzie wziąć się w garść, jesteśmy dorośli, wiemy, że tak trzeba. Dzisiaj w pozycji horyzontalnej na pomoście z kocykiem. Cieszę się na samą myśl o listach i nowym wcieleniu zaczynaniu od nowa...
przepoczwarzanie w lepszego letniego siebie

wtorek, 19 czerwca 2012

każdy moze zmienić świat?

przemykam drzewnymi podcieniami, ale i tak muszę leczyć dziś rany od słońca zadane boleśnie. Nosi mnie i wyprawiam się coraz częściej to bliżej to dalej, samotnie jak do tej pory, ale byle w naturę. Jak w Angelusie otaczam żarówkę, promień słońca podnosząc ręce do góry, ładując się słonecznie, świetlnie. Uwiązana jestem zawodowo do telefonu a on milczy i najchętniej wyrwałabym się spod jego mocy, cały dzień słuchała Dnia Chama.

chowam się na ostatnim betonowym skrawku cywilizacji i przyczajona obserwuję chmury, leżę w tym piekarniku świata czekając na ostateczne przysmażenie, marząc o towarzystwie, o prawdziwej rozmowie. Jadą, jadą pociągi, a mnie nie chce się ruszyć, wyparowuje ze mnie sprzeciw i myśli. Oddycham i oto całe istnienie.

Remont u kota Atmana. Rozgardiasz ogólny

usycham z upału, ale nie narzekam. Wreszcie można się kąpać!

niedziela, 17 czerwca 2012

can you believe it...

nikt mnie w porę nie ostrzegł że stanę się nołlajfem bez szans na socjalizację mieszczącą się w jakiejś najmarniejszej choćby normie. Znów oglądam namiętnie Devcia i jego paszczowe wyczyny. Próbuję powrotu do Sigura, ale mnie frustruje jeszcze bardziej i jakoś nie mogę znieść dłużej niż kilka minut. Może mózg wypaczył mi się do tego stopnia, że nie przyjmuje niczego prócz Devendry. Z zazdrością przeglądam cudze zdjęcia z wakacji, ja swoich nie zdążyłam jeszcze zainaugurować, są nieodłącznie związane ze schematem lub nie ma ich z kim świętować...Wychodzę wieczorem z pracy z głowa w chmurach, ręce kleją mi się od słodkości, której nikt nie chce więc myję się szybko w fontannie. Żyję w kraju, w którym mogłabym za to zapłacić mandat.

pływać, pływać, już, zaraz!

upały przez tydzień? bardzo proszę, najdłuższe dni roku. Niech to wszystko szlag!

czwartek, 14 czerwca 2012

system szafkowy

Przydatny i miły dla oka, ale jakoś przestaje wystarczać i nie myślę tylko o przestrzeni, której zdecydowanie brakuje, ale jakimś ograniczeniu ruchów. Odbywam pielgrzymkę do alma mater, ale zyskuję tylko zawód i niezachwiana pewność że cza wypaść z ciepłego gniazda starych i sprawdzonych pomysłów.

Miałyśmy jechać do chłodni pokpić ze świata doczesnego, ale chyba nic z tego nie wyjdzie, nie popełnię któryś raz tego błędu i nie pojadę sama, zbyt frustrujące i depresyjne patrzeć na to z własnej nieprzymuszonej woli. A tak- mogę poczytać głupawe książki bez usprawiedliwiania bo i tak nie ma nic lepszego do roboty...

o, proszę, żywcem wyjęte z kwiatowych zakątków tego podłego miasta. Tu motylek tam portrecik i poukładane życie mniej wyślizguje się z rąk...wysyłam smsy i listy bez odpowiedzi, żyję z telefonem i czekam na wybawienie. Ale kiepsko to wszystko brzmi i w dodatku brzydka pogoda chłodno melancholijna ze spowolnionymi ruchami i wolnym kojarzeniem faktów....

środa, 6 czerwca 2012

bubamara

Olśnienie w dzień deszczowy i ponury, aczkolwiek pełen uprzejmych poklepywań od najmniej spodziewanych osób... idę ulicą leniwie wyjmując parasol, na którym właściwie mi nie zależy, bo to lekka mżawka. Myślę o egzaminach, roztrząsam tematy, troszkę panikuję, troszkę się udręczam, wtem... niewiarygodne faktem się stało, po drugiej stronie koło maleńkiej cukierni auto o mało nie rozpłaszczyło na chodniku wysmukłej postaci w mokrych trampkach, Niedowierzanie i euforia wprowadzają mnie w stan nieopisywalny, puszczam się  prawie biegiem, bo jakoś nadspodziewanie szybko porusza się na tej opolskiej płaszczyźnie kartezjańskiej. Porzucam myśli o parasolu, jedynym celem mojego życia na dwie minuty staje się powiedzenie mu "dzień dobry". Więc gonię w równie zamokłych trampach przez tę samą znienawidzoną w równym stopniu ulicę, ale nie doganiam, uprzedza mnie budynek Gazety, do którego wkracza z tym dziwnym plecakiem... przez chwilę mam pokusę by stać przy drzwiach z parasolem wzniesionym i czekać aż wyjdzie, ale dociera do mnie, że ludzie robią takie rzeczy tylko w filmach i że gazeta pewnie ma ochronę, która nudzi się w takie deszczowe dni... potem idę parę kroków bijąc się z myślami, o mało nie wpadam na Syna Słońca zwanego również Dziobakiem i Bambusem (ale tylko przez Jud). Walczy we mnie pierwiastek psychiczny i racjonalny konformista. Zanim przekonuję się który zwyciężył, docieram do drzwi kamienicy w której mieszkam jeszcze przez chwilę. Można mieszkać od lat w jednym mieście i widzieć się kilka zaledwie razy- indeterminizm?

zachowuję się jak psychol, dobrze że nie mam przy sobie "Buszującego..."


taka mała nirwana na użytek domowy. ścigam się z czyimś cieniem w bibliotece, która milczy pierwszy raz od początku swego marnego istnienia z powodu wybebeszenia burżujskiej kawiarenki, a w której kawę piją tylko dziobaki.

uwielbiam to zdjęcie! mimo, iż mam uraz do łyżew; islandzkich bym nie odmówiła :)