tamtą drogą wracaliśmy kiedyś grudniową (a może lutową?) nocą, pamiętam jak ciche było miasto dokoła, pamiętam iskrzący śnieg i dojmujące zimno, które jednak mi nie przeszkadzało, bo liczyło się tylko to poczucie, że jestem w odpowiednim miejscu i czasie, że nic tego nie zakłóci i mimo iż wracamy tak co tydzień, ten raz jest wyjątkowy (wcale nie był..).
kilka dni temu szłam tamtędy, zmierzchało.
Nic w tym wieczorze nie było podobne do tamtego, ale nie mogłam przestać myśleć o tamtych zwyczajnych chwilach. Dlaczego? O wiele bardziej emocjonujący był przecież spacer paniczy z zamarzającą różą, chociażby, albo wieczór zgubionej czapki i wyrzucania zawartości torby na środku ulicy w poszukiwaniach, śmiech na cały głos i takie inne gdy wracaliśmy do domu upaprani zieloną farbą...
jestem święcie przekonana że niektóre "zwyczajne" chwile są dalece ważniejsze od wyjątkowych, zaplanowanych momentów. nie wiem dlaczego. i nie wiem czy to dobrze. wiem, że zawsze myśląc o takich chwilach jest mi lepiej, cieplej na sercu, jakkolwiek to brzmi ("tak proszę państwa, będę się egzaltować, nawet mimo protestów..."). bo z jednej strony tak, dalekie podróże są ważne, ale myślę, że mogłabym oddać swoją transkontynentalną przygodę za lepiej wykorzystany jesienny wieczór w Kłodzku, chociażby.
A na przykład tamtej drogi po zamarzniętych ulicach wro nie oddałabym za żadne skarby świata...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz