wtorek, 30 października 2012

closing time?

jest mi zimno i źle, nie kontaktuję na zajęciach i chociaż próby odurzenia się środkami sztucznymi jest w sumie udana, czuję się jeszcze bardziej rzeczywiście niż bez tego. I dlatego, że błądzę wzrokiem, szukam spojrzeń, na które nie zasługuję, które są poza takimi kategoriami, bo nie są moje i prawdopodobnie nie będą. Dwa dni temu wmawiałam sobie, że nie ruszają mnie przejawy zainteresowania, że wcale nie wmawiam sobie, nie nadinterpretuję... Ile razy będę jeszcze to powtarzać, wmawiać innym i sobie?

desperacja tego wieczoru sięgnęła dna- teraz będzie tylko lepiej? nie sądzę. Jest naprawdę źle, zimno, śmieszno i bardzo źle. Nie chcę jechać, nie chcę spać... nie chcę patrzeć na siebie i mieć przed oczami te rozliczne komplikacje które czekają by się ujawnić. Nie chcę znowu żałować czasu niedokonanego ani nadużycia słów.

idę. marzną mi nogi (istnieje na to zjawisko osobne słowo w języku czeskim i- przypuszczam- islandzkim), zwłaszcza kolana, kostki.Niby nie jest jakoś przenikliwie zimno, ale nie mogę wytrzymać, ciało aż boli z wychłodzenia. Ale wiem, że tonie kwestia ilości warstw swetrów i bluzek- coś się we mnie łamie, coś, co niebawem może doprowadzić do katastrofy- przestanę dbać o pozory i rzeczywiście przytulę się do pierwszego napotkanego przechodnia, bez względu na wszystko. taki będzie koniec historii...

klasztor jest teraz ostatnią rzeczą jakiej mi trzeba- to wręcz perfidne...
chociaż jedno zdanie wypowiedziane w człowieka, we mnie, a nie rzucone w przestrzeń od niechcenia...
Nie stać mnie dziś na optymizm uśmiech porządnie sklecone zdanie. Jak również na odrobinę dystansu do świata. Jedyne co mogę dziś jeszcze zrobić, to spakować torby przy Tomie Waitsie...

niedziela, 28 października 2012

Magia rondo

 jeśli ktoś jeszcze raz wspomni o Islandii w lipcu, zwariuję.
Tymczasem u nas śnieżnie i przedwcześnie. Urywają się telefony a ja zostawiłam grzebień w innym mieście, w innym wymiarze. Słucham szalonego prywata, kołuje mi w głowie, tak zimno, że aż ciepło, tak śmiesznie, że aż strasznie.

to bude pěkne, pěkne fajne, a pěkne

piątek, 26 października 2012

kącik smuty skandynawskiej

moja ostrożność mnie zgubi. Jak to w ogóle możliwe być tyloma różnymi osobami... wczorajszy paskudny w skutkach wieczór mógł być przełomem, gdybym się tylko odważyła. Go with the flow? Czerwone lampki alarmujące w mojej głowie przy najmniejszym zakłóceniu, przekroczeniu granicy, która wydaje mi się normą... irrationata! Właśnie zdałam sobie sprawę, że opuściłam islandzki koncert w centrum miasta, z powodu nie mojego strachu i mojemu niezdecydowaniu. Chciałabym a boję się...


















czy kiedyś rzeczywiście marzyłam, by mieć Rejkjavik w zasięgu ręki? nie mogę w to uwierzyć!

piosenka z tego filmu prześladuje mnie od zeszłego weekendu- jeden z lepszych od dawna, więcej chcę takich! Dużo Norwegii, Szwecji, Islandii i przystojnych aktorów (nie mogę się zdecydować na jednego!)

wtorek, 23 października 2012

esta simpla

W ramach rozluźnienia tu sobie piszę, nie chce mi się silić na oryginalność, po prostu miałam świetny dzień, po którym mózg paruje z przegrzania ale czuję, że zmierzam w (bliżej nieokreślonym) dobrym kierunku i właśnie do tego służą mi studia. By uczyć się nieistniejących, syntetycznych języków, a na nudnawym wykładzie z komunikacji czytać Gombrowicza. I właśnie chyba ta lektura mi pobudziła dzisiaj lingwistyczno anarchistyczne pokłady sił, ochotę na czeskie piosenki przedszkolaka...
Więc ja chciałem być, jakowi młodzieńcy, co pojawiają się na stacjach miast prowincjonalnych z tobołkiem, gotowi do drogi, i na widok nadchodzącego pociągu mówią: tak, muszę się oderwać od miasta rodzinnego, to dla mnie za ciasne, żegnaj, miasto, powrócę może do ciebie, ale tylko, gdy szeroki świat urodzi mnie po raz drugi.

poniedziałek, 22 października 2012

tiru riru

Właśnie przed dwudziestoma minutami dokonałam swojego blogowego odkrycia roku, a może i wszech czasów- wspaniały, bliski, niemal namacalny, krecik z bajki, człowiek, który przewija się od półtora roku jak refren gdzieś w pobliżu; nie na tyle, by powiedzieć "znam go". ale też nie tak odległy, by nie móc powiedzieć o nim nic. Jednym słowem rachunek dzienny wyrównuje się: dwadzieścia minut wiary w harmonię świata w zamian za godzinne nerwowe wbijanie paznokci w skórę dłoni; rozkosz czytania myśli (nie?)znajomego, które okazują się zbieżne z moimi. Jestem polakożercą, dzikusem, nieujarzmionym szydercą z wewnętrzną i szczerą chęcią poprawy... i miluju vlaky. A mam se rad...

a może tylko bardzo chcę być do kogoś podobna, najlepiej mieć wspólne cechy z osobą, którą się podziwia

delikatna jak wata cukrowa całodobowa mgła nad Wrocławiem, ja w tej mgle.
mgła w mojej głowie.

niedziela, 21 października 2012

chocolate jesus

 It's all right. Szeleszcząca alejka zółtych liści, człowiek na końcu drogi, ksylofon na ulicy, my nad rzeką i co z tego...it's all right.

kiedy widzę więcej, wydaje mi się, że wiem więcej, Na przykład to, że nie chcę mieszkać w kraju, w którym się urodziłam. jak również to, że nie jest to tylko życzenie, to coś o wiele bardziej realnego, zabawnie prostego...

kawałki niedoczytanych, źle zapamiętanych fraz kołaczą mi w głowie, ale tak jest dobrze, lekko odurzona, bardzo zmęczona i pobudzona jednocześnie. Z lekką gorączką, z potwornym bólem głowy, mniej niż zwykle rzeczywista- jestem w punkcie zwrotnym i tak czuję się najlepiej, gdy wiruje mi w głowie od tempa wydarzeń.
Kiedy widzę czekoladowe plamki w ziemisto ciemnych oczach zjawiskowego prześladowcy, który przechyla głowę w moją stronę, kiedy oboje śmiejemy z włoskich słówek, albo z poprzednich żartów, których nie rozumiemy, kiedy wydaje mi się, że wreszcie widzę ten błysk, a zaraz potem myślę, że to przypadek, przebłysk październikowego słońca, kiedy serce bije w przyspieszonym tempie po biegu po schodach, kiedy to wszystko wisi jak duszący kurz w powietrzu -wtedy czuję się najlepiej...

czwartek, 18 października 2012

błąd w tytule poprzedniego posta

im Breslau


neuvěřitelný swět

"Zamienić radio na bęben, odkurzacz na wiązkę gałęzi,
w ciemności się posługiwać dotykiem zamiast żarówki,
nie musieć płacić podatków, słów na papierze nie więzić.
Kamień celnie wypuścić w pierwszego demokratę,
co szukałby podobnego do siebie, by mówić: my."

dzisiaj zebranie- będziemy bawić się w demokrację. Przerażające, że ludzie starsi ode mnie najwyżej dwa lata są owładnięci manią statusów i przepisów wewnętrznych... mnie nadal wydaje się, że nie to jest tu najważniejsze, może się mylę. Cieszy mnie przyjazd Czechów, cieszy mnie ładna pogoda i środowy spacer przez miasto (to już powoli tradycja). Lubię zmarznąć o świcie i doznawać epifanie tygodniowej z powodu etymologii jakiegoś słowa. Uczę się czeskich piosenek (wszyscy nam tego zazdroszczą), wstaję bardzo wcześnie i przez cały dzień biegam zziajana po mieście, wieczorem nie wiem jak się nazywam, bezbłędnie natomiast rozpoznaję akcenty. Nie mogę doczekać się wyjazdu sobotniego- nie do domu, a dalej, na zachód, na północ!

Czy potrzebuję więcej do szczęścia?

piątek, 12 października 2012

everyone deserves a teddy bear

Možná že hloupý ale krásný byl náš svět
zdál se nám opojný jak dvacka cigaret
a všechna tajná přání
plnila se na počkání
anebo rovnou hned



Jest gosc którego spotykam każdego dnia i rozmawiamy niezobowiązująco

Jest zamarznięte okno nad ranem- stan krytyczny temperatury w akademiku
Jest kobieta jadąca tym samym tramwajem, która uśmiecha się na mój widok
Jest czeska piosenka, która od kilku dni chodzi mi po głowie 
Jest huśtawka w heliosie na której bujamy się radośnie i głupawo
Jest dużo pracy i wiele z tego radości
Jest zimne światło o 6 rano, to, które tak lubię
Jest szalony plan wyjazdu za tydzień 

i jest wiele rzeczy pomiędzy tym, które wreszcie układają się w całość



środa, 10 października 2012

miotam się o świcie

że wreszcie bede rozumieć teksty rosyjskich piosenek i wierszy- to mnie cieszy.
ale czy cieszy mnie balansowanie na krawędzi? to przez chwilę jest podniecające, zostajemy sami na pustoszejącym z wolna rynku, ktoś gra na akordeonie, jakiś taniec? jakieś dłonie? teraz siedzę i obserwuję słońce blade, niemal zimowe nad czerwonymi dachami- czy coś jeszcze mogę nazwać prawdziwym? Wszystko byłoby idealne, jak z filmu, tylko...

filmy to tylko filmy. a filmoznawcy z zamiłowania wiecznie siedzą w kinach nie mając czasu na kontakty międzyludzkie. Zadowalam się czekoladą i piwnicą z łacinnikiem.

na pytanie czy muszę cały dzień siedzieć na zajęciach odpowiadam, że owszem, muszę, że wtedy nie myślę nie piszę i skupiam sie na artykulacji ruskiego l.

wtorek, 9 października 2012

poranek kursywą

odkąd pamiętam czytanie było dla mnie czynnością magiczną: życie w równoległych światach, bohaterowie silniejsi i bardziej odważni niż ja sama, przypadki, które nigdy nie zostają jak w życiu niewykorzystane... tak, czytanie książek, to już dla mnie strefa intymności, prawdopodobnie jedynie podczas czytania i pisania jestem ze sobą zupelnie (jeśli w ogóle to możliwe) szczera; rzeczy których nie jestem w stanie dopuścić wmyślach stają się rzeczywistością w wyobraźni i na kartce papieru (zawsze potem niszczonej...)

czytanie wierszy to już wyższy poziom wtajemniczenia- dla mnie osobiście chyba najwyższy. Intymność- żadne słowo nie przychodzi mi do głowy, kiedy o tym myślę. Coś osobistego co ,owszem, można podać uniwersyteckiej analizie, można organizować konferencje czy wygłaszać referaty, ale podobnie jak z teorią względności- u podstaw zawsze pozostanie coś tajemniczego i niewymawialnego.

takie myśli kłębią mi się w głowie podczas lektury tomików.
takie myśli nie dają mi spokoju, kiedy czytam wiersze człowieka stojącego obok, którego miałabym ochotę nazwać kiedyś przyjacielem...

poniedziałek, 8 października 2012

an island iceland

Znacie takie sytuacje: niepojęcie wyraźny szczegół dalekiego krajobrazu, dziwne światło, nie wiadomo skąd; widziany z okien pociągu dom, ku któremu ktoś biegnie piaszczystą ścieżką, cień gwałtownie odwracającego głowę przechodnia, układ przedmiotów na stole, ktoś, coś, nie wiadomo co, nagle wchodzi do głowy i nie daje spokoju.
Your eyelash was an island
And your eyes were someone's friend

piątek, 5 października 2012

moddi melody

W pogoni za znikacjącym autobusem przemnierzyłam pół miasta- przygoda jak się patrzy, z dreszczykiem i deszczykiem, co kto lubi. Tajemniczy don pedro zaczyna się powoli odkrywać, ale tymczasem czytam cudze wiersze i czuję dziwny dyskomfort. Zmęczenie osiąga poziom początkowy- będzie tylko lepiej. Dziwna atmosfera w pewnej tłocznej kawiarni nie daje mi spokoju dwadzieścia cztery godziny po... dni są długie, męcząco długie, noce natomiast mijają niezauważone, ledwie położę się spać znów jest szósta rano, znów rozmawiam z nowymi ludźmi patrząc im prosto w oczy.

Nie ma takiej rzeczy, którą chciałabym teraz zmienić.
Nie ma takiej rzeczy, która pozostanie taka jak w tej chwili.

Patrzę na ludzi i zachwycam się: dłonie chłopaka w ławce przede mna, dziewczyna o imponująco dlugich włosach, kolor oczu nieznajomego, uśmiech nieskierowany do mnie, raczej zabłąkany, taki który łatwo jest przywłaszczyć.

Wrażeń jest tak wiele, jakbym wyszła z ciężkiego letargu, albo zaczęła głęboko oddychać. Chmura olśniewająco biała nad moją głową, wystarczy wyciągnąć rękę by jej dotknąć, w pakiecie granatowe niebo nocne, kosmiczny zapach mokrego miasta- znajomy i nowy jednocześnie.
dopóki o tym nie piszę, dopóki to się tylko dzieje jest mniej prawdziwe. wiem, nieopisywalne, ulotne, czuję jak przemija, jak bezsenność w pokoju z siennikiem, w moim własnym drewnianym pokoju na poddaszu pachnącym sianem i wolną miłością.

czwartek, 4 października 2012

tramwaj zwany roztrzepaniem


nocna eskapada i świecący most. Niby nic, a jednak, jakieś spojrzenia cieplejsze, jakiś błysk w oku. Jak widać zmieniam ideały jak rękawiczki- co tam! Śpię na filmie, ale nikt nie zauważa, czeski śpiewająco, nie mogę się doczekać zajęć. nie śpię, bo nie mam siły na spanie, spałam przez ostatnie dwa lata. Na zmianę ciepło i zimno, na zmianę psychopaci i pedofile, ale silna grupa pod wezwaniem z nożowniczej wita się ciosem w plecy i nikogo to nie dziwi. Trochę bredzę, bo słucham duużo moddiego i zakochuję się w niewłaściwych osobach (jakby kiedyś było inaczej...), potem jadę na nieznaną mi ulicę i odnajduję się tam lepiej niż w mieście w którym spędziłam pół życia...



uśmiecham się do obcych i mieszkam w studenckim gettcie. Jakiś chłopak zapisuje moje nazwisko na zajęciach ale nie odzywa się do mnie. ma piękne oczy, ciemne, prawie serbskie ;) Kolejna historia bez początku, że o końcu nie wspomnę...

nie żeby Moddi był do kogoś podobny...