stopy wrastają w ziemię i nie trzeba żadnych więcej dźwięków, żadnych świateł, słuchałam sigur ros na tarasie w największym słońcu, które uciekło mi, domowe więzienie, jasne, pomagajmy, poświęcajmy się, ale nie dziw się, ze się duszę, tracę oddech
wszystko się skrzy, a w nocy świat zabiera mgła. nie czuję chłodu, w tym momencie chcę oddychać jak najciszej, najlepiej przestać istnieć, być patrzeniem, być odczuwaniem i nie analizować, nie starać się, nie być najlepszym.
ciemność uspokaja, nie boję się niczego, nie chcę muzyki, dotyku, świateł, zwalnia mój oddech, wszystko zdaje się być bardziej harmonijne, bo w gruncie rzeczy żyjemy w nieustannym szumie, a tam go nie ma, po prostu NIE MA.
jest sowa, może nawet dwie lub trzy sowy
jest ledwie słyszalny oddech, skrzypienie kurtki od czasu do czasu
są chrzęsty na polu, wspanialsze niż jakakolwiek poezja, bo nie potrzebują słów
chciałabym tam tylko stać i czekać na cudowną katastrofę, na powolną lecz nieubłaganą mgłę, która przyjdzie i mnie zabierze tak by nie czuć już nic. Bo wciąż mam wrażenie że czuję zbyt wiele. Za dużo by być spokojną tak po prostu.
podoba mi się opuszczanie domu bladym świtem, gwiazdy w przeraźliwym zimnie, tym bardziej dojmującym, bo ledwo co wszyliśmy z pościeli. zapach dymu w powietrzu, spokój, cisza, sen spowijający milczące domy.
nie wiem czy wszystko wraca do normy, wiem tylko że wszystko się we mnie cieszy gdy widzę tańczące w jesiennym słońcu pyłki, że zbieramy kasztany i moja dusza wreszcie czuje tę odrobinę wolności, że dostajesz amnestię na pół roku do przodu, ale marnowanie pogody psuje mi nazajutrz nastrój. że dopiero zmęczona chodzeniem, dotleniona do granic jestem w stanie spokojnie usnąć i choć na chwilę uwierzyć, że może już będzie dobrze, że przecież tak ma być.
nie potrafię jeszcze powiedzieć Ci tylu ważnych rzeczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz