niedziela, 16 grudnia 2012

blublubluuu...

czy już tylko blue valentine...?

nierzeczywistość zdarzeń i wypowiedzianych słów- jakaś wspaniałomyślna empatyczna ja mówi nie moje kwestie, coś dzieje się samo, chociaż za moją sprawą trzaskają ostatnie kry na rzece?
co jeśli nie będzie mrozu?


żadne zakończenie tej historii nie jest dobre- dlatego umieram z ciekawości, co dalej...


sobota, 15 grudnia 2012

oh, iceland, how i want to live in you, pam,pam...

Trochę mi przeszło. Najgorzej to nie mieć nic do zrobienia, wtedy dzień rozłazi się zupełnie, niby dużo czasu, ale i tak nie wiadomo na co i gdzie się go przeznaczyło. No, nie do końca tak- wiem, że byłam wczoraj na filmie Miłość, co chyba w ogólnym rozrachunku było błędem z uwagi na szalony bieg do akademosa, który ostatecznie mnie pogrążył. Sam film był tak trudny i nie należał do tych, na które chodzi się z przyjemnością, wyszłam z sali odurzona i przygnębiona, a tu jeszcze biec trzeba nadodrzańską trasą podcieniami uniwersyteckimi...

dzisiaj zielony wieczór, nadal nie wiem nic o Z

znów wirtualne wycieczki na Islandię, tak bardzo chciałabym jechać w lipcu do Ostrawy!

środa, 12 grudnia 2012

domací ukol?

czas przedświąteczny? w moim kalendarzu istnieją tylko czerwone terminy egzaminów, spotkań kół do odhaczenia, konwersatoria i deadliny składania dokumentów. A tu każdego dnia niespodzianka- musimy sami załatwić sobie wpisy dwa miesiące po normalnych terminach... (wolę nie myśleć o gniewie pań sekretarek- potrójnym!), przemierzać dziesiątki bibliotek w poszukiwaniu tego jedynego- egzemplarza, myśleć o tym, jak po dziesięciu godzinach zajęć nie pasć z wycieńczenia, tylko zasiąść do lektur i powtórek. Ale wszystko to na własne życzenie, choć wbrew oczekiwaniom. Chłopak przede mną ma ładne dłonie i ciepłe brązowe oczy, cały jak wyjęty z filmu. M. mijam w drzwiach, witamy się niezręcznie, potem, gdy już wychodzi, zaczynają mówić o nim złe rzeczy i jest mi przykro. Mam ochotę stanąć w jego obronie, ale czy mam takie prawo? właściwie się nie znamy. Wsiadam do złego tramwaja (dziś dowiedziałam się że to forma dopuszczalna choć przegrywa z u) i pokonuję dobry kilometr na piechotę brodząc w śniegu po kostki. Czuję się zupełnie nieprzygotowana, jutro zakończenie dwumiesięcznego kursu, egzamin na który nie mam ochoty iść, choć wiem, że nie będzie bardzo trudny. W ogóle nie mam na zbyt wiele ochoty, ot zupełnie nawet niewymagająca jestem: niech mnie ktoś przytuli, to może pociągnę jeszcze te dwa miesiące bez spania...

do kontekstu, do nocnego spaceru po zimnym lodowym parku z uwzględnieniem osamotnionego cypla z zejściem schodami do samej wody, przybliżaniem twarzy, oglądaniem swoich zmarzniętych dłoni i płatków śniegu, z odmianą miękkotematową i koniugacją czwartą recytowaną między rozmowami o kwestiach życiowych inaukowych. Szlag, szlag, szlag, może lepiej że nie śpię, sny nie są bezpieczne.

czwartek, 6 grudnia 2012

etneto?

Chciałabym zieloną koszulkę i jeszcze krótsze włosy. Odrobina śniegu za oknem, to najgorszy czas, zanim się przyzwyczaimy już będzie wiosna. Człowiek, który potrafi siedzieć w krótkim rękawku przy ujemnych temperaturach i chłopak z tramwaju czytający nieznośną lekkość bytu. Za Kunderą nie przepadam, ale ten tytuł zawsze mi się podobał. Znowu okrążanie, obwąchiwanbie zanim się skończy, zanim się zacznie.

niech będzie minus dwadzieścia niech odwołają zajęcia, jedźmy za miasto popatrzeć na sarny.
mam straszny katar i oprócz życia nie robię już nic konkretnego.
znów zawieszenie, nie wiem czy w tę, czy w drugą, czy w ogóle kiedyś napiszę o czymś innym, jak tylko o zmaganiu się z wyborami, których nie sposób dokonać.

i dlaczego wszystko co słodkie po chwili zostawia tylko gorycz

 od dawna mi zalegały te zdjęcia- dopiero teraz jest ich czas!

wtorek, 4 grudnia 2012

put me in your breakfast

ile radości daje zabawa słowami, tworzenie i nazywanie, gry bez nagrody, bieg zamrożoną alejką w małym pustym miasteczku w dolinie pomiędzy górami. Szarości i brązy lasów niemal całkowicie pozbawionych już liści, pociągi, które przez trzy dni są wciąż przy nas- o trzeciej gdy jeszcze nie mogłam spać słyszałam nocne ekspresy międzynarodowe i pociągi towarowe przelatujące z turkotem przez usti. Skrzypiące łóżka, pierwsze prawdziwie zimne noce. Kiedy tak leżałam (sufit z oknem, widać, jak śnieg pada prosto na mnie i tylko szyba oddziela mnie od jego wilgotnego chłodu) przypominałam sobie sceny z czeskich filmów, nazwy czeskich stacji kolejowych, miasteczka w których byłam- niby każde z nich inne, ale wspólny mianownik jak refren letniej piosenki... Trzy dni w wieży Babel, dwie godziny na dostosowanie do trudnych warunków komunikacyjnych i już!

rozmawiałam z Czeszką tak naturalnie, jakby był to mój ojczysty język. Podsłuchiwałam Słowaków rozumiejąc ich w stu procentach. Przy rosyjskim sporadyczne kłopoty wynikające z ubożyzny mojego słownictwa...

piękna mroźna pogoda z zimowym słońcem i przybielonymi lekko górami- czegóż chcieć więcej? Spacer na przemian z biegiem, grupa konwersacyjna, wybuchy śmiechu. Patrzeć na drzewa w lesie i lekko zmarznąć.