niedziela, 16 grudnia 2012

blublubluuu...

czy już tylko blue valentine...?

nierzeczywistość zdarzeń i wypowiedzianych słów- jakaś wspaniałomyślna empatyczna ja mówi nie moje kwestie, coś dzieje się samo, chociaż za moją sprawą trzaskają ostatnie kry na rzece?
co jeśli nie będzie mrozu?


żadne zakończenie tej historii nie jest dobre- dlatego umieram z ciekawości, co dalej...


sobota, 15 grudnia 2012

oh, iceland, how i want to live in you, pam,pam...

Trochę mi przeszło. Najgorzej to nie mieć nic do zrobienia, wtedy dzień rozłazi się zupełnie, niby dużo czasu, ale i tak nie wiadomo na co i gdzie się go przeznaczyło. No, nie do końca tak- wiem, że byłam wczoraj na filmie Miłość, co chyba w ogólnym rozrachunku było błędem z uwagi na szalony bieg do akademosa, który ostatecznie mnie pogrążył. Sam film był tak trudny i nie należał do tych, na które chodzi się z przyjemnością, wyszłam z sali odurzona i przygnębiona, a tu jeszcze biec trzeba nadodrzańską trasą podcieniami uniwersyteckimi...

dzisiaj zielony wieczór, nadal nie wiem nic o Z

znów wirtualne wycieczki na Islandię, tak bardzo chciałabym jechać w lipcu do Ostrawy!

środa, 12 grudnia 2012

domací ukol?

czas przedświąteczny? w moim kalendarzu istnieją tylko czerwone terminy egzaminów, spotkań kół do odhaczenia, konwersatoria i deadliny składania dokumentów. A tu każdego dnia niespodzianka- musimy sami załatwić sobie wpisy dwa miesiące po normalnych terminach... (wolę nie myśleć o gniewie pań sekretarek- potrójnym!), przemierzać dziesiątki bibliotek w poszukiwaniu tego jedynego- egzemplarza, myśleć o tym, jak po dziesięciu godzinach zajęć nie pasć z wycieńczenia, tylko zasiąść do lektur i powtórek. Ale wszystko to na własne życzenie, choć wbrew oczekiwaniom. Chłopak przede mną ma ładne dłonie i ciepłe brązowe oczy, cały jak wyjęty z filmu. M. mijam w drzwiach, witamy się niezręcznie, potem, gdy już wychodzi, zaczynają mówić o nim złe rzeczy i jest mi przykro. Mam ochotę stanąć w jego obronie, ale czy mam takie prawo? właściwie się nie znamy. Wsiadam do złego tramwaja (dziś dowiedziałam się że to forma dopuszczalna choć przegrywa z u) i pokonuję dobry kilometr na piechotę brodząc w śniegu po kostki. Czuję się zupełnie nieprzygotowana, jutro zakończenie dwumiesięcznego kursu, egzamin na który nie mam ochoty iść, choć wiem, że nie będzie bardzo trudny. W ogóle nie mam na zbyt wiele ochoty, ot zupełnie nawet niewymagająca jestem: niech mnie ktoś przytuli, to może pociągnę jeszcze te dwa miesiące bez spania...

do kontekstu, do nocnego spaceru po zimnym lodowym parku z uwzględnieniem osamotnionego cypla z zejściem schodami do samej wody, przybliżaniem twarzy, oglądaniem swoich zmarzniętych dłoni i płatków śniegu, z odmianą miękkotematową i koniugacją czwartą recytowaną między rozmowami o kwestiach życiowych inaukowych. Szlag, szlag, szlag, może lepiej że nie śpię, sny nie są bezpieczne.

czwartek, 6 grudnia 2012

etneto?

Chciałabym zieloną koszulkę i jeszcze krótsze włosy. Odrobina śniegu za oknem, to najgorszy czas, zanim się przyzwyczaimy już będzie wiosna. Człowiek, który potrafi siedzieć w krótkim rękawku przy ujemnych temperaturach i chłopak z tramwaju czytający nieznośną lekkość bytu. Za Kunderą nie przepadam, ale ten tytuł zawsze mi się podobał. Znowu okrążanie, obwąchiwanbie zanim się skończy, zanim się zacznie.

niech będzie minus dwadzieścia niech odwołają zajęcia, jedźmy za miasto popatrzeć na sarny.
mam straszny katar i oprócz życia nie robię już nic konkretnego.
znów zawieszenie, nie wiem czy w tę, czy w drugą, czy w ogóle kiedyś napiszę o czymś innym, jak tylko o zmaganiu się z wyborami, których nie sposób dokonać.

i dlaczego wszystko co słodkie po chwili zostawia tylko gorycz

 od dawna mi zalegały te zdjęcia- dopiero teraz jest ich czas!

wtorek, 4 grudnia 2012

put me in your breakfast

ile radości daje zabawa słowami, tworzenie i nazywanie, gry bez nagrody, bieg zamrożoną alejką w małym pustym miasteczku w dolinie pomiędzy górami. Szarości i brązy lasów niemal całkowicie pozbawionych już liści, pociągi, które przez trzy dni są wciąż przy nas- o trzeciej gdy jeszcze nie mogłam spać słyszałam nocne ekspresy międzynarodowe i pociągi towarowe przelatujące z turkotem przez usti. Skrzypiące łóżka, pierwsze prawdziwie zimne noce. Kiedy tak leżałam (sufit z oknem, widać, jak śnieg pada prosto na mnie i tylko szyba oddziela mnie od jego wilgotnego chłodu) przypominałam sobie sceny z czeskich filmów, nazwy czeskich stacji kolejowych, miasteczka w których byłam- niby każde z nich inne, ale wspólny mianownik jak refren letniej piosenki... Trzy dni w wieży Babel, dwie godziny na dostosowanie do trudnych warunków komunikacyjnych i już!

rozmawiałam z Czeszką tak naturalnie, jakby był to mój ojczysty język. Podsłuchiwałam Słowaków rozumiejąc ich w stu procentach. Przy rosyjskim sporadyczne kłopoty wynikające z ubożyzny mojego słownictwa...

piękna mroźna pogoda z zimowym słońcem i przybielonymi lekko górami- czegóż chcieć więcej? Spacer na przemian z biegiem, grupa konwersacyjna, wybuchy śmiechu. Patrzeć na drzewa w lesie i lekko zmarznąć.

czwartek, 29 listopada 2012

zpíváme málo a kecáme dlouze

częstotliwość pisania czwartkowego nawet mnie zdumiewa
Wciąż w słowiańskich klimatach, śmiałe plany przeprowadzenia dkfu, a na razie słucham tylko starych czeskich piosenek, poszerzam horyzonty muzyczne na południe i trochę na wschód, ale z tym już gorzej...

Málo jím
a málo spím
a málokdy tě vídám.
Málokdy si nechám něco zdát.
Doma nemám stání,
už od jarního tání
cítím, že se blíži listopad

Listopadový písně od léta už slýchám
vítr ledový přinesl je k nám.
Tak mě nečekej ,
dneska nikam nepospíchám
listopadový písni naslouchám

jeszcze mamy listopad, więc w sam raz. Jutro... po przygodę do czeskiego kraju, hm, hm...

niedziela, 25 listopada 2012

czytam

"Oto nadeszła chwila, w której planuje się podróże. Albo podróż jest nieudana, wszyscy są mokrzy, głodni i wykończeni, dygoczą na deszczu i obiecują sobie, jak wspaniale to wyjdzie następnym razem, albo członków wyprawy rozpiera euforia i cieszą się na dalszy ciąg. Nasza wyprawa to przykład drugiego wariantu. Do Rumunii pojedziemy. Na Litwę. Przez Vihorlat powędrujemy na Ukrainę., odwiedzimy Jurija. Do Mołdawii. Po prostu do jakiegoś normalnego kraju, mówi ktoś."


W dzikich czasach naszych rodziców historia była równie barbarzyńską bronią jak siekieromłot.

sobota, 24 listopada 2012

szarości

fejsbuk fejsbukiem, a jednak to bez telefonu czuję się jak bez ręki.Padł wieczorem i na cudowną rezurekcję będę musiała w najgorszym wypadku poczekać jakieś dwa tygodnie...  Z odsieczą z op przybędzie mutti. Przechodzę księgarską uliczką i  widzę przepiękną scenkę rodzajową rodem z Bruegla: pod antykwariatem na chodniku siedzi rudy kot właścicielki (jeszcze nie wiem jak się nazywa); nadjeżdża mała ciężarówka, ale rudas nie ma zamiaru się ruszyć i bezczelnie patrzy na kierowcę. Trwa to jakieś półtorej minuty- walka na spojrzenia, którą wygrywa naturalnie kot; człowiek zirytowany wychodzi z auto i próbuje przepłoszyć leniwca spod kół. A co on na to? Ma to w poważaniu i dopiero po interwencji właścicielki decyduje się łaskawie opuścić miejsce parkingowe. I ja go rozumiem! To w końcu jego teren, a tego należy bronić choćby pazurami! Być może to ostatnie, co nam pozostaje- miejsca osobne, własne...Nie ukrywam też, że koci anarchizm w mojej hierarchii zajmuje zaszczytne miejsce w samej czołówce!

spotkania w pół drogi- przypadkowe? że się tak mijamy? że niemal każdego dnia...? niebawem skończy się kurs, odpadną lekcje dwa razy w tygodniu, będzie mi smutno i samotnie, chociaż będę miała o trzy godziny więcej czasu wieczorami. Ale bez śpiewania piosenek o oleju i wodzie (dopiero za trzecim razem zrozumiałam tę głęboką filozoficzną metaforę- woda i olej nie mogą się połączyć!), tanecznych akcentów na moście w drodze powrotnej, biegu do latarni i z powrotem... cóż to za czwartek?! kombinuję i próbuję wymyślić jakieś cykliczne działania, by te czwartki nie umarły mi wraz z grudniem, jeszcze nie mam pomysłu. Słucham piosenki o mieście pod pierzyną, też mam takie miasto, dziś było raczej miejscem koszmaru, pogodne odprężające sny chyba na ten rok się wyczerpały, teraz czeka mnie tylko groza i niepewność. Gdyby chociaż po czesku, a tu nie!


wtulam się mocniej w tą pierzynę mimo wszystko, bo chwilowe uniesienia i zetknięcia od dawna nie wystarczają. mam zimne dłonie, obcięłam włosy, boli mnie gardło... co jeszcze mam do cholery zrobić?!

zanosi się na jonsiowy renesans.................................
wszędzie dookoła zakochane pary. Czyżbym miała obsesję, czy tylko jesienną chandrę?




czwartek, 22 listopada 2012

výborně!

Pozor! Śmiałe plany snuję na rok przyszły, obmyślam i kombinuję i aż mi się gęba cieszy na samą myśl, ach!
Otóż wymiana, wymiana mi się zamarzyła, najbardziej przerażające w tym papierzyska i załatwianie formalności, ale nie tacy sobie z tym radzili, w końcu to wszystko dla ludzi, ktoś tam jeździ, wszyscy wracają zakochani i uradowani. I sobie myślę- dlaczego nie! --> tu sobie czytam i się napalam że aż mózg paruje!


na wszelki wypadek unikam ciasnych przejść, wind, zaułków full romantic, mrocznych sal kinowych... nie jest łatwo, wracamy z zajęć ręka w rękę, znów mgła, znów, to już tydzień, coś się dzieje, wisi w powietrzu, gesty jakby delikatniejsze, rozmyte granice, magnesy, orbity, omamy... aż mnie dreszcze przechodza na myśl o tej grze, której końca nie widać, to takie nieznośne i niewypisane i bardzo ekscytujące. A ekscytację tak łatwo zamienić w rozpacz i bezdech pomiędzy trzecim i czwartym piętrem.

nierzeczywistość życia w innym mieście, wreszcie poczucie, że istnieje coś poza! Jednak nie mieści mi się to w głowie- mam to na wyciągnięcie ręki jak teorie fenomeno, nocne życie (w miarę możliwości), programy, aktywności, festiwale. Dla równowagi weekend w najwspanialszym miejscu, a kolejny w cz. Bredzę troszkę, piję wielką kawę, wkuwam ruski, jest wspaniale, oj tak, zakochuję się, nie wiem tylko czy w moim nowym życiu, czy w spacerze mglistym jak aluzje w naszych rozmowach...

czwartek, 15 listopada 2012

płyną, płyną mgławice

 piszę dziś dwa razy.
Piszę tu, by nie pisać tam, by nie myśleć o lamentach świętokrzyskich, by przerwać zapętlenie myśli. Coś mi tutaj nie pasuje: bo mgła, bo zimno, bo wilgoć osadza się na włosach, a miasto wygląda jak z filmów Allena, a obok znów chyba tylko zjawa kogoś idealnego, bo to niemożliwe, to wprost niemożliwe i tak przeraźliwie smutne, gdy wchodzę po schodach a serce mi się kraje z żalu i samotności.... chciałabym tylko przystanąć na półpiętrze i przestać oddychać, gdy każdy oddech boli. Na schodach nad rzeką; czyż może być lepsza sposobność, piękniejsza chwila? kiedy do pełni szczęścia brakuje jedynie...

...ale szczęście dopełnia się jedynie w mojej głowie, widziałam tę scenę milion razy. A wiem, że to nigdy się nie wydarzy. Zadowalam się mgłą skroploną na włosach, ciszą w zaułku, krótkim zetknięciem skóry...

карбидо! цинамон!

magiczna, magiczna noc, w oparach wieczornych mgieł, w strzępach słów ukraińskich, polskich, hebrajskich... Pijani powietrzem i życiem, słaniamy się ze zmęczenia i zimna, nie trzeba mówić, wystarczy słuchać, patrzeć na światła i cienie na ścianach świątyń. Całkowite zauroczenie, krwawo pijackie zaćmienie księżyca, noc, która nigdy się nie kończy, świat, w którym tkwimy po uszy...
zapiera mi dech szaleńczy taniec, przeraża i fascynuje, coś demonicznego, coś absolutnie wspaniałego- świat do którego należę, nie jakieś anglosaskie przyśpiewki, a nostalgia pogranicza tak namacalna, że aż powietrze między nami gęstnieje

a potem brawurowy i jak zawsze bezowocny pościg za opolskim kosmopolitycznym duchem znikajacym w przeciągu pół minuty za rogiem dowolnej ulicy breslauowa... fatum, pech i wielka pogoń, nieodkryte pokłady desperacji we mnie,. Wspaniały dzień, nie ma nadziei, bawmy się

wtorek, 13 listopada 2012

nie muszę chcieć, po co miałbym chcieć

budzę się i mam ochotę nie wstawać dzisiaj z łóżka. Potem myślę o tym, z świeci słonce i kiedyś tak niewiele trzeba było do szczęścia- wolny dzień i ładną pogodę można było spożytkować w dowolny sposób i każdy był dobry. Ostatnio o czym nie zamarzę- spełnia się. Ale jedna sprawa pozostaje w sferze marzeń stając się z każdym dniem bardziej odległa. I to jest treścią moich dzisiejszych snów, z których chciałam się nie budzić. więcej. Po przebudzeniu miałam ochotę tylko umrzeć. To jak siedzenie w teatrze w ciemności obok nieznajomej-znajomej osoby. To jak pewność, że oboje myslimy o czymś innym z całych sił imitując naturalny śmiech z kiepskiego spektaklu, na który żadne z nas nie miało ochoty iść.

jedyne na co mam ochotę to spacer, nie musi być nawet bardzo intelektualna rozmowa, coś niezobowiązującego bez męczących konwencji zabawiania czy zbawiania. Albo długa jazda autobusem o zmierzchu do leśnej i górskiej mekki.

słucham dużo ukrainy, ale też voo voo. Nie mogę czytać topola w obliczu rolanda, czy tym bardziej pieśni o nim. Studnia i Jurij i nic, nic poza tym....

dam się oczarować każdemu (w przyzwoitych granicach...), wiec dlaczego teraz, dlaczego to?! Pilnie poszukiwane odstępstwo od reguły, proszę nadsyłać zgłoszenia, zostaną rozpatrzone w ciągu czterech dni roboczych...

Jakaż to rozkosz słuchać kanzono herezula w samym sercu gniazda os !

czwartek, 8 listopada 2012

nie budiet wiesny

wolne dopoledne, zamiast czytać o manuskryptach siedzę tu i nie mogę się oderwać. Słucham głosów z Ukrainy i czytam historię marihuany. Może jestem już stracona. Żołnierz z baru nie śni mi się po nocach, bo nie śpię, zapadam jedynie w lekki letarg.

chcę jechać do Czech. Moje życzenie spełni się za jakieś dwa tygodnie. Zazrak?

wtorek, 30 października 2012

closing time?

jest mi zimno i źle, nie kontaktuję na zajęciach i chociaż próby odurzenia się środkami sztucznymi jest w sumie udana, czuję się jeszcze bardziej rzeczywiście niż bez tego. I dlatego, że błądzę wzrokiem, szukam spojrzeń, na które nie zasługuję, które są poza takimi kategoriami, bo nie są moje i prawdopodobnie nie będą. Dwa dni temu wmawiałam sobie, że nie ruszają mnie przejawy zainteresowania, że wcale nie wmawiam sobie, nie nadinterpretuję... Ile razy będę jeszcze to powtarzać, wmawiać innym i sobie?

desperacja tego wieczoru sięgnęła dna- teraz będzie tylko lepiej? nie sądzę. Jest naprawdę źle, zimno, śmieszno i bardzo źle. Nie chcę jechać, nie chcę spać... nie chcę patrzeć na siebie i mieć przed oczami te rozliczne komplikacje które czekają by się ujawnić. Nie chcę znowu żałować czasu niedokonanego ani nadużycia słów.

idę. marzną mi nogi (istnieje na to zjawisko osobne słowo w języku czeskim i- przypuszczam- islandzkim), zwłaszcza kolana, kostki.Niby nie jest jakoś przenikliwie zimno, ale nie mogę wytrzymać, ciało aż boli z wychłodzenia. Ale wiem, że tonie kwestia ilości warstw swetrów i bluzek- coś się we mnie łamie, coś, co niebawem może doprowadzić do katastrofy- przestanę dbać o pozory i rzeczywiście przytulę się do pierwszego napotkanego przechodnia, bez względu na wszystko. taki będzie koniec historii...

klasztor jest teraz ostatnią rzeczą jakiej mi trzeba- to wręcz perfidne...
chociaż jedno zdanie wypowiedziane w człowieka, we mnie, a nie rzucone w przestrzeń od niechcenia...
Nie stać mnie dziś na optymizm uśmiech porządnie sklecone zdanie. Jak również na odrobinę dystansu do świata. Jedyne co mogę dziś jeszcze zrobić, to spakować torby przy Tomie Waitsie...

niedziela, 28 października 2012

Magia rondo

 jeśli ktoś jeszcze raz wspomni o Islandii w lipcu, zwariuję.
Tymczasem u nas śnieżnie i przedwcześnie. Urywają się telefony a ja zostawiłam grzebień w innym mieście, w innym wymiarze. Słucham szalonego prywata, kołuje mi w głowie, tak zimno, że aż ciepło, tak śmiesznie, że aż strasznie.

to bude pěkne, pěkne fajne, a pěkne

piątek, 26 października 2012

kącik smuty skandynawskiej

moja ostrożność mnie zgubi. Jak to w ogóle możliwe być tyloma różnymi osobami... wczorajszy paskudny w skutkach wieczór mógł być przełomem, gdybym się tylko odważyła. Go with the flow? Czerwone lampki alarmujące w mojej głowie przy najmniejszym zakłóceniu, przekroczeniu granicy, która wydaje mi się normą... irrationata! Właśnie zdałam sobie sprawę, że opuściłam islandzki koncert w centrum miasta, z powodu nie mojego strachu i mojemu niezdecydowaniu. Chciałabym a boję się...


















czy kiedyś rzeczywiście marzyłam, by mieć Rejkjavik w zasięgu ręki? nie mogę w to uwierzyć!

piosenka z tego filmu prześladuje mnie od zeszłego weekendu- jeden z lepszych od dawna, więcej chcę takich! Dużo Norwegii, Szwecji, Islandii i przystojnych aktorów (nie mogę się zdecydować na jednego!)

wtorek, 23 października 2012

esta simpla

W ramach rozluźnienia tu sobie piszę, nie chce mi się silić na oryginalność, po prostu miałam świetny dzień, po którym mózg paruje z przegrzania ale czuję, że zmierzam w (bliżej nieokreślonym) dobrym kierunku i właśnie do tego służą mi studia. By uczyć się nieistniejących, syntetycznych języków, a na nudnawym wykładzie z komunikacji czytać Gombrowicza. I właśnie chyba ta lektura mi pobudziła dzisiaj lingwistyczno anarchistyczne pokłady sił, ochotę na czeskie piosenki przedszkolaka...
Więc ja chciałem być, jakowi młodzieńcy, co pojawiają się na stacjach miast prowincjonalnych z tobołkiem, gotowi do drogi, i na widok nadchodzącego pociągu mówią: tak, muszę się oderwać od miasta rodzinnego, to dla mnie za ciasne, żegnaj, miasto, powrócę może do ciebie, ale tylko, gdy szeroki świat urodzi mnie po raz drugi.

poniedziałek, 22 października 2012

tiru riru

Właśnie przed dwudziestoma minutami dokonałam swojego blogowego odkrycia roku, a może i wszech czasów- wspaniały, bliski, niemal namacalny, krecik z bajki, człowiek, który przewija się od półtora roku jak refren gdzieś w pobliżu; nie na tyle, by powiedzieć "znam go". ale też nie tak odległy, by nie móc powiedzieć o nim nic. Jednym słowem rachunek dzienny wyrównuje się: dwadzieścia minut wiary w harmonię świata w zamian za godzinne nerwowe wbijanie paznokci w skórę dłoni; rozkosz czytania myśli (nie?)znajomego, które okazują się zbieżne z moimi. Jestem polakożercą, dzikusem, nieujarzmionym szydercą z wewnętrzną i szczerą chęcią poprawy... i miluju vlaky. A mam se rad...

a może tylko bardzo chcę być do kogoś podobna, najlepiej mieć wspólne cechy z osobą, którą się podziwia

delikatna jak wata cukrowa całodobowa mgła nad Wrocławiem, ja w tej mgle.
mgła w mojej głowie.

niedziela, 21 października 2012

chocolate jesus

 It's all right. Szeleszcząca alejka zółtych liści, człowiek na końcu drogi, ksylofon na ulicy, my nad rzeką i co z tego...it's all right.

kiedy widzę więcej, wydaje mi się, że wiem więcej, Na przykład to, że nie chcę mieszkać w kraju, w którym się urodziłam. jak również to, że nie jest to tylko życzenie, to coś o wiele bardziej realnego, zabawnie prostego...

kawałki niedoczytanych, źle zapamiętanych fraz kołaczą mi w głowie, ale tak jest dobrze, lekko odurzona, bardzo zmęczona i pobudzona jednocześnie. Z lekką gorączką, z potwornym bólem głowy, mniej niż zwykle rzeczywista- jestem w punkcie zwrotnym i tak czuję się najlepiej, gdy wiruje mi w głowie od tempa wydarzeń.
Kiedy widzę czekoladowe plamki w ziemisto ciemnych oczach zjawiskowego prześladowcy, który przechyla głowę w moją stronę, kiedy oboje śmiejemy z włoskich słówek, albo z poprzednich żartów, których nie rozumiemy, kiedy wydaje mi się, że wreszcie widzę ten błysk, a zaraz potem myślę, że to przypadek, przebłysk październikowego słońca, kiedy serce bije w przyspieszonym tempie po biegu po schodach, kiedy to wszystko wisi jak duszący kurz w powietrzu -wtedy czuję się najlepiej...

czwartek, 18 października 2012

błąd w tytule poprzedniego posta

im Breslau


neuvěřitelný swět

"Zamienić radio na bęben, odkurzacz na wiązkę gałęzi,
w ciemności się posługiwać dotykiem zamiast żarówki,
nie musieć płacić podatków, słów na papierze nie więzić.
Kamień celnie wypuścić w pierwszego demokratę,
co szukałby podobnego do siebie, by mówić: my."

dzisiaj zebranie- będziemy bawić się w demokrację. Przerażające, że ludzie starsi ode mnie najwyżej dwa lata są owładnięci manią statusów i przepisów wewnętrznych... mnie nadal wydaje się, że nie to jest tu najważniejsze, może się mylę. Cieszy mnie przyjazd Czechów, cieszy mnie ładna pogoda i środowy spacer przez miasto (to już powoli tradycja). Lubię zmarznąć o świcie i doznawać epifanie tygodniowej z powodu etymologii jakiegoś słowa. Uczę się czeskich piosenek (wszyscy nam tego zazdroszczą), wstaję bardzo wcześnie i przez cały dzień biegam zziajana po mieście, wieczorem nie wiem jak się nazywam, bezbłędnie natomiast rozpoznaję akcenty. Nie mogę doczekać się wyjazdu sobotniego- nie do domu, a dalej, na zachód, na północ!

Czy potrzebuję więcej do szczęścia?

piątek, 12 października 2012

everyone deserves a teddy bear

Možná že hloupý ale krásný byl náš svět
zdál se nám opojný jak dvacka cigaret
a všechna tajná přání
plnila se na počkání
anebo rovnou hned



Jest gosc którego spotykam każdego dnia i rozmawiamy niezobowiązująco

Jest zamarznięte okno nad ranem- stan krytyczny temperatury w akademiku
Jest kobieta jadąca tym samym tramwajem, która uśmiecha się na mój widok
Jest czeska piosenka, która od kilku dni chodzi mi po głowie 
Jest huśtawka w heliosie na której bujamy się radośnie i głupawo
Jest dużo pracy i wiele z tego radości
Jest zimne światło o 6 rano, to, które tak lubię
Jest szalony plan wyjazdu za tydzień 

i jest wiele rzeczy pomiędzy tym, które wreszcie układają się w całość



środa, 10 października 2012

miotam się o świcie

że wreszcie bede rozumieć teksty rosyjskich piosenek i wierszy- to mnie cieszy.
ale czy cieszy mnie balansowanie na krawędzi? to przez chwilę jest podniecające, zostajemy sami na pustoszejącym z wolna rynku, ktoś gra na akordeonie, jakiś taniec? jakieś dłonie? teraz siedzę i obserwuję słońce blade, niemal zimowe nad czerwonymi dachami- czy coś jeszcze mogę nazwać prawdziwym? Wszystko byłoby idealne, jak z filmu, tylko...

filmy to tylko filmy. a filmoznawcy z zamiłowania wiecznie siedzą w kinach nie mając czasu na kontakty międzyludzkie. Zadowalam się czekoladą i piwnicą z łacinnikiem.

na pytanie czy muszę cały dzień siedzieć na zajęciach odpowiadam, że owszem, muszę, że wtedy nie myślę nie piszę i skupiam sie na artykulacji ruskiego l.

wtorek, 9 października 2012

poranek kursywą

odkąd pamiętam czytanie było dla mnie czynnością magiczną: życie w równoległych światach, bohaterowie silniejsi i bardziej odważni niż ja sama, przypadki, które nigdy nie zostają jak w życiu niewykorzystane... tak, czytanie książek, to już dla mnie strefa intymności, prawdopodobnie jedynie podczas czytania i pisania jestem ze sobą zupelnie (jeśli w ogóle to możliwe) szczera; rzeczy których nie jestem w stanie dopuścić wmyślach stają się rzeczywistością w wyobraźni i na kartce papieru (zawsze potem niszczonej...)

czytanie wierszy to już wyższy poziom wtajemniczenia- dla mnie osobiście chyba najwyższy. Intymność- żadne słowo nie przychodzi mi do głowy, kiedy o tym myślę. Coś osobistego co ,owszem, można podać uniwersyteckiej analizie, można organizować konferencje czy wygłaszać referaty, ale podobnie jak z teorią względności- u podstaw zawsze pozostanie coś tajemniczego i niewymawialnego.

takie myśli kłębią mi się w głowie podczas lektury tomików.
takie myśli nie dają mi spokoju, kiedy czytam wiersze człowieka stojącego obok, którego miałabym ochotę nazwać kiedyś przyjacielem...

poniedziałek, 8 października 2012

an island iceland

Znacie takie sytuacje: niepojęcie wyraźny szczegół dalekiego krajobrazu, dziwne światło, nie wiadomo skąd; widziany z okien pociągu dom, ku któremu ktoś biegnie piaszczystą ścieżką, cień gwałtownie odwracającego głowę przechodnia, układ przedmiotów na stole, ktoś, coś, nie wiadomo co, nagle wchodzi do głowy i nie daje spokoju.
Your eyelash was an island
And your eyes were someone's friend

piątek, 5 października 2012

moddi melody

W pogoni za znikacjącym autobusem przemnierzyłam pół miasta- przygoda jak się patrzy, z dreszczykiem i deszczykiem, co kto lubi. Tajemniczy don pedro zaczyna się powoli odkrywać, ale tymczasem czytam cudze wiersze i czuję dziwny dyskomfort. Zmęczenie osiąga poziom początkowy- będzie tylko lepiej. Dziwna atmosfera w pewnej tłocznej kawiarni nie daje mi spokoju dwadzieścia cztery godziny po... dni są długie, męcząco długie, noce natomiast mijają niezauważone, ledwie położę się spać znów jest szósta rano, znów rozmawiam z nowymi ludźmi patrząc im prosto w oczy.

Nie ma takiej rzeczy, którą chciałabym teraz zmienić.
Nie ma takiej rzeczy, która pozostanie taka jak w tej chwili.

Patrzę na ludzi i zachwycam się: dłonie chłopaka w ławce przede mna, dziewczyna o imponująco dlugich włosach, kolor oczu nieznajomego, uśmiech nieskierowany do mnie, raczej zabłąkany, taki który łatwo jest przywłaszczyć.

Wrażeń jest tak wiele, jakbym wyszła z ciężkiego letargu, albo zaczęła głęboko oddychać. Chmura olśniewająco biała nad moją głową, wystarczy wyciągnąć rękę by jej dotknąć, w pakiecie granatowe niebo nocne, kosmiczny zapach mokrego miasta- znajomy i nowy jednocześnie.
dopóki o tym nie piszę, dopóki to się tylko dzieje jest mniej prawdziwe. wiem, nieopisywalne, ulotne, czuję jak przemija, jak bezsenność w pokoju z siennikiem, w moim własnym drewnianym pokoju na poddaszu pachnącym sianem i wolną miłością.

czwartek, 4 października 2012

tramwaj zwany roztrzepaniem


nocna eskapada i świecący most. Niby nic, a jednak, jakieś spojrzenia cieplejsze, jakiś błysk w oku. Jak widać zmieniam ideały jak rękawiczki- co tam! Śpię na filmie, ale nikt nie zauważa, czeski śpiewająco, nie mogę się doczekać zajęć. nie śpię, bo nie mam siły na spanie, spałam przez ostatnie dwa lata. Na zmianę ciepło i zimno, na zmianę psychopaci i pedofile, ale silna grupa pod wezwaniem z nożowniczej wita się ciosem w plecy i nikogo to nie dziwi. Trochę bredzę, bo słucham duużo moddiego i zakochuję się w niewłaściwych osobach (jakby kiedyś było inaczej...), potem jadę na nieznaną mi ulicę i odnajduję się tam lepiej niż w mieście w którym spędziłam pół życia...



uśmiecham się do obcych i mieszkam w studenckim gettcie. Jakiś chłopak zapisuje moje nazwisko na zajęciach ale nie odzywa się do mnie. ma piękne oczy, ciemne, prawie serbskie ;) Kolejna historia bez początku, że o końcu nie wspomnę...

nie żeby Moddi był do kogoś podobny...

środa, 26 września 2012

kotmurka

 pyłek w oku, plama światła, Szkocja, Szwecja, Anglia, Dania.

"Czwarte pudełko pełne było przepalonych przedwojennych żarówek. Nie żałosna i nie komiczna, ale patetyczna i miłosna kolekcja. Któraś z was tak kochała? Którakolwiek kobieta na świecie wpadła na pomysł, żeby zachować żarówki, co świeciły za życia ukochanego? Na pamiątkę tamtego światła nad głowami; na pamiątkę tych chwil gdy łagodnie gasły nad posłaniem?"

piątek, 21 września 2012

takk

Nie da się pisać o tym koncercie...

Takk!
(gdzieś tu w trzecim rzędzie - moja ręka macha jak szalona)

czwartek, 13 września 2012

bałaganiarskie brednie

Pierwsze chłody, palę świeczkę urodzinową, ale nie mogę wymyślić życzenia- czego jeszcze potrzebuję? Dzień bliki szczęścia i jeszcze bliższy rozpaczy, kiedy uświadamiam sobie że to nie znaczy "na zawsze". Próbowałam przypomnieć sobie co robiłam o tej porze rok temu- po powrocie z Wrocławia. Nic nie pamiętam, biała plama osiemnastkowa?

tak, to chyba zawsze jest tylko tak, że tylko ocieramy się o szczęście, w życiu piękne są tylko chwile.

A teraz jest szaro, ale też mam poczucie, że tak właśnie ma być. Ze za jakieś dwa miesiące na polankę przyjdzie pani zim, a wtedy okaże się, że jesteśmy lata świetlne od "teraz" od martwego punktu teraz. Nie mówię, że jest źle, tylko zbyt statycznie, czuję jak mój mózg zamienia się w skorupkę, bo od dawna nie tknęłam nic filopodobnego, a to jest mi niezbędnie do życia konieczne. Drżę za każdym razem gdy przypomnę sobie pytania...

 nie byłoby źle zderzyć się z siłą nadludzką, z tą wspomnianą już dzisiaj energią...

niedziela, 9 września 2012

a bit nervous

Duże miasta są dobre, duże miasta mnie wzywają.
Nikt z nas nie jest nieskazitelny.

Zapowiadają jutro upał... wymyślony jak Hamlet i Dania...

piątek, 7 września 2012

dom, który nigdy nie będzie mój i kilka moich zdjęć

tak, to prawda, jest więcej pięknych domów, które nigdy nie będą moje. Myślę, że mogę nigdy nie mieć domu w takim fizycznym znaczeniu- co najwyżej jakiś ciemny kącik, ale raczej nie dom.

ten był i ciągle jeszcze jest w zasięgu moich możliwości, choć wydaje mi się to zupełnie nierealne i niezależne od mojej woli.

dziś jest tak:

czuję się tam jak w domu ze "Stu lat samotności". Jest niesamowity, na podwórze przechodzi się przez okno, jak u Pippi Langstrump. Urzeka mnie triumf życia nad tym umarłym dawno domem, wino wchodzące przez okna do wnętrza, odrapane ściany i ta poezja sufitowych zacieków. Przedmioty porzucone przez nieżyjących już właścicieli, kawałek przeszłości, która niebawem rozsypie się w gruzy.