sobota, 24 listopada 2012

szarości

fejsbuk fejsbukiem, a jednak to bez telefonu czuję się jak bez ręki.Padł wieczorem i na cudowną rezurekcję będę musiała w najgorszym wypadku poczekać jakieś dwa tygodnie...  Z odsieczą z op przybędzie mutti. Przechodzę księgarską uliczką i  widzę przepiękną scenkę rodzajową rodem z Bruegla: pod antykwariatem na chodniku siedzi rudy kot właścicielki (jeszcze nie wiem jak się nazywa); nadjeżdża mała ciężarówka, ale rudas nie ma zamiaru się ruszyć i bezczelnie patrzy na kierowcę. Trwa to jakieś półtorej minuty- walka na spojrzenia, którą wygrywa naturalnie kot; człowiek zirytowany wychodzi z auto i próbuje przepłoszyć leniwca spod kół. A co on na to? Ma to w poważaniu i dopiero po interwencji właścicielki decyduje się łaskawie opuścić miejsce parkingowe. I ja go rozumiem! To w końcu jego teren, a tego należy bronić choćby pazurami! Być może to ostatnie, co nam pozostaje- miejsca osobne, własne...Nie ukrywam też, że koci anarchizm w mojej hierarchii zajmuje zaszczytne miejsce w samej czołówce!

spotkania w pół drogi- przypadkowe? że się tak mijamy? że niemal każdego dnia...? niebawem skończy się kurs, odpadną lekcje dwa razy w tygodniu, będzie mi smutno i samotnie, chociaż będę miała o trzy godziny więcej czasu wieczorami. Ale bez śpiewania piosenek o oleju i wodzie (dopiero za trzecim razem zrozumiałam tę głęboką filozoficzną metaforę- woda i olej nie mogą się połączyć!), tanecznych akcentów na moście w drodze powrotnej, biegu do latarni i z powrotem... cóż to za czwartek?! kombinuję i próbuję wymyślić jakieś cykliczne działania, by te czwartki nie umarły mi wraz z grudniem, jeszcze nie mam pomysłu. Słucham piosenki o mieście pod pierzyną, też mam takie miasto, dziś było raczej miejscem koszmaru, pogodne odprężające sny chyba na ten rok się wyczerpały, teraz czeka mnie tylko groza i niepewność. Gdyby chociaż po czesku, a tu nie!


wtulam się mocniej w tą pierzynę mimo wszystko, bo chwilowe uniesienia i zetknięcia od dawna nie wystarczają. mam zimne dłonie, obcięłam włosy, boli mnie gardło... co jeszcze mam do cholery zrobić?!

zanosi się na jonsiowy renesans.................................
wszędzie dookoła zakochane pary. Czyżbym miała obsesję, czy tylko jesienną chandrę?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz