środa, 12 grudnia 2012

domací ukol?

czas przedświąteczny? w moim kalendarzu istnieją tylko czerwone terminy egzaminów, spotkań kół do odhaczenia, konwersatoria i deadliny składania dokumentów. A tu każdego dnia niespodzianka- musimy sami załatwić sobie wpisy dwa miesiące po normalnych terminach... (wolę nie myśleć o gniewie pań sekretarek- potrójnym!), przemierzać dziesiątki bibliotek w poszukiwaniu tego jedynego- egzemplarza, myśleć o tym, jak po dziesięciu godzinach zajęć nie pasć z wycieńczenia, tylko zasiąść do lektur i powtórek. Ale wszystko to na własne życzenie, choć wbrew oczekiwaniom. Chłopak przede mną ma ładne dłonie i ciepłe brązowe oczy, cały jak wyjęty z filmu. M. mijam w drzwiach, witamy się niezręcznie, potem, gdy już wychodzi, zaczynają mówić o nim złe rzeczy i jest mi przykro. Mam ochotę stanąć w jego obronie, ale czy mam takie prawo? właściwie się nie znamy. Wsiadam do złego tramwaja (dziś dowiedziałam się że to forma dopuszczalna choć przegrywa z u) i pokonuję dobry kilometr na piechotę brodząc w śniegu po kostki. Czuję się zupełnie nieprzygotowana, jutro zakończenie dwumiesięcznego kursu, egzamin na który nie mam ochoty iść, choć wiem, że nie będzie bardzo trudny. W ogóle nie mam na zbyt wiele ochoty, ot zupełnie nawet niewymagająca jestem: niech mnie ktoś przytuli, to może pociągnę jeszcze te dwa miesiące bez spania...

do kontekstu, do nocnego spaceru po zimnym lodowym parku z uwzględnieniem osamotnionego cypla z zejściem schodami do samej wody, przybliżaniem twarzy, oglądaniem swoich zmarzniętych dłoni i płatków śniegu, z odmianą miękkotematową i koniugacją czwartą recytowaną między rozmowami o kwestiach życiowych inaukowych. Szlag, szlag, szlag, może lepiej że nie śpię, sny nie są bezpieczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz