ile radości daje zabawa słowami, tworzenie i nazywanie, gry bez nagrody, bieg zamrożoną alejką w małym pustym miasteczku w dolinie pomiędzy górami. Szarości i brązy lasów niemal całkowicie pozbawionych już liści, pociągi, które przez trzy dni są wciąż przy nas- o trzeciej gdy jeszcze nie mogłam spać słyszałam nocne ekspresy międzynarodowe i pociągi towarowe przelatujące z turkotem przez usti. Skrzypiące łóżka, pierwsze prawdziwie zimne noce. Kiedy tak leżałam (sufit z oknem, widać, jak śnieg pada prosto na mnie i tylko szyba oddziela mnie od jego wilgotnego chłodu) przypominałam sobie sceny z czeskich filmów, nazwy czeskich stacji kolejowych, miasteczka w których byłam- niby każde z nich inne, ale wspólny mianownik jak refren letniej piosenki... Trzy dni w wieży Babel, dwie godziny na dostosowanie do trudnych warunków komunikacyjnych i już!
rozmawiałam z Czeszką tak naturalnie, jakby był to mój ojczysty język. Podsłuchiwałam Słowaków rozumiejąc ich w stu procentach. Przy rosyjskim sporadyczne kłopoty wynikające z ubożyzny mojego słownictwa...
piękna mroźna pogoda z zimowym słońcem i przybielonymi lekko górami- czegóż chcieć więcej? Spacer na przemian z biegiem, grupa konwersacyjna, wybuchy śmiechu. Patrzeć na drzewa w lesie i lekko zmarznąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz