desperacja tego wieczoru sięgnęła dna- teraz będzie tylko lepiej? nie sądzę. Jest naprawdę źle, zimno, śmieszno i bardzo źle. Nie chcę jechać, nie chcę spać... nie chcę patrzeć na siebie i mieć przed oczami te rozliczne komplikacje które czekają by się ujawnić. Nie chcę znowu żałować czasu niedokonanego ani nadużycia słów.
idę. marzną mi nogi (istnieje na to zjawisko osobne słowo w języku czeskim i- przypuszczam- islandzkim), zwłaszcza kolana, kostki.Niby nie jest jakoś przenikliwie zimno, ale nie mogę wytrzymać, ciało aż boli z wychłodzenia. Ale wiem, że tonie kwestia ilości warstw swetrów i bluzek- coś się we mnie łamie, coś, co niebawem może doprowadzić do katastrofy- przestanę dbać o pozory i rzeczywiście przytulę się do pierwszego napotkanego przechodnia, bez względu na wszystko. taki będzie koniec historii...
klasztor jest teraz ostatnią rzeczą jakiej mi trzeba- to wręcz perfidne...
chociaż jedno zdanie wypowiedziane w człowieka, we mnie, a nie rzucone w przestrzeń od niechcenia...
Nie stać mnie dziś na optymizm uśmiech porządnie sklecone zdanie. Jak również na odrobinę dystansu do świata. Jedyne co mogę dziś jeszcze zrobić, to spakować torby przy Tomie Waitsie...