budzi mnie dłoń na mojej głowie.
Przed chwilę śniło mi się, ze człowiek którego podziwiam, który budzi we mnie niezidentyfikowane odczucia leży wyciągnięty na jakiejś przykrótkiej sofie, śpi jak zabity; jego ręka zwisa jak na obrazie z Maratem, opuszcza się delikatnie na moją głowę , dotyka moich włosów (w śnie tym mam nadnaturalnie piękne włosy), przez palce prosto do głowy płynie muzyką, którą czuję nie tylko słuchem, ale wszystkimi zmysłami i każdym nerwem. We śnie tym jestem wyjątkowo szczęśliwa, to pierwszy od dawna dobry, naprawdę miły sen, który czuje się po przebudzenie przyjemnym ciepłem w całym ciele, który spowalnia ruch i czyni je delikatnymi...
a potem zaczyna się dzień
i jeszcze na historii zamykam oczy i myślę tylko o tych palcach i o uczuciu przenikania, a także o freudowskiej interpretacji moich najskrytszych marzeń; zastanawiam się, czy mistrz potrafi zobaczyć w spojrzeniu ucznia rzeczywiste jego, bardzo przyziemne myśli...
oh, Johnny
potem mamy czekoladę spożywaną przy mruknięciach zadowolenia w niedozwolonym miejscu i posmak tego zakazu jest również w jej wiśniowym smaku. Przez chwilę ulegam iluzji że sama jestem tym smakiem, ale zawstydzona taką myślą wracam do zawrotów głowy, o które przyprawia mnie zestaw pytań.
I jest tak wspaniale i zielono, chociaż kończymy przed trzecią i wcale nie jest ciemno. Myślę wtedy że zielona koszula powróciła i żałuję, ze nie założyłam swojej, ale wszystko układa się tak idealnie choć dramatycznie i bez przyczynoskutku
oh, Johnny, Johnnny, Johnnny!