piątek, 2 grudnia 2011

czarnym sukienkom mówimy nie

rok temu pierwszego grudnia skakałam na koncercie T.love wrzeszcząc do telefonu jedyną piosenkę, której po tym wszystkim mogę słuchać bez emocji i myśli.

za tydzień o tej porze znowu będzie po wszystkim, trzeba przestać sie denerwować i żałować, ze nie będzie ważnej osoby.
za tydzień o tej porze- wielkie uspokojenie albo rzeczywiste rozchwianie- nie ma odwrotu. Zawsze można się zaziębić, ale to może tylko pogorszyć sprawę.

więc spokojnie, za tydzień o tej porze...
a mnie nie udało się uchwycić ostatniego listopadowego dnia zza szyby na piętrze- szkoda, myślałam, ze dam radę zebrać się na odwagę... do tego trzeba jeszcze mieć tupet

żeby
siedzieć na kanapie, która została po zamianie katedry na bardziej tradycyjne metody nauczania.
Rozmawiajmy z tym lisim uśmiechem chytruska o społeczeństwie, podczas gdy wszystkie dłonie świata błądzą po terenach przygranicznych
buzujmy w sobie nadal, kiedy musimy podnosić głosy ponad rozwrzeszczany tłum i nachylać głowy mimowolnie ku sobie.
a na koniec jedno jabłko, czapka, białe drzewa po spokojniejszej stronie miasta, a gdzieś tam dalej koty, moje znajome koty już polują na niedospane myszątka.
Okrucieństwo utylitaryzm i dobór naturalny.

zaszalejmy.................
czarne sukienki to zupełne dno. Nie chcę. Ale tak trzeba. i chyba zostanę zmuszona ubrać się w cudzą skórę, przybrać minę elegantki, dziewczęcia szkolnego i skromnego. Aż się niedobrze robi....
to dobre raczej dla ...hm... ale nie dla mnie!
Jak to przetłumaczyć?

pierwszy punkt dla Profety!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz