piątek, 30 grudnia 2011

bezruch

można marzyć o Pradze, można o Berlinie, ale marzy się zazwyczaj przyziemnie, realistycznie, o miłym towarzystwie i bezkonfliktowym, w miarę wesołym przeżyciu, przeegzystowaniu, czy nawet przetrwaniu...
i nic się nie zmienia nawet odrobinę na lepsze i stary rok nam się kończy łzawo i z wielkim trzaskiem słuchawki o aparat (brzmi romantyczno anachronicznie...).
żadnych postanowień, żadnych obietnic i oczekiwań- można sobie tylko wmawiać takie bajki, bo podświadomie wraca się do tego co rok, dwa, trzy temu, a rachunek strat jest zatrważający.

Mówię: kim pan jest?
-Praktycznym filozofem- powiedział.
-Niech więc mi pan łaskawie wyjaśni heglowską krytykę praktycznego rozumu. (...)
Praga jak pod prasą hydrauliczną klęsła pod nami i włosy praktycznego filozofa dotykały wylęgarni gwiazd. Praktyczny filozof podniósł palec ku niebu i był teraz piękny jak rabin Low, odcięte ucho Vincenta. Noc była pełna szlaki, srebrnych kółek, śrub i nakrętek. (...) I szczepański zegar wybił początek północy. Potem ze wszystkich stron biły praskie zegary. Potem jeszcze te które się spóźniły.

 powyższe a propos Pragi i literatury czeskiej.

mieszają mi się w głowie rozmowy i osoby. Wczoraj i dzisiaj znowu mi się śnił. Nie wiem, czy to podświadomość, bo aż do dziś nie wspominałam o nim słowem. Niby nie ma, ale zawsze jest w pyłku na ubraniu, w pieprzyku na ramieniu, w jakimś nietypowym słowie użytym przez przypadek
...i tylko ten dach...
i jeden policzek wymierzony przeciwko sobie, by nie myśleć, ale cóż, skoro egzystencja i esencja i te wszystkie zależności...

i tu napada mnie słowotok i może to jest ten enigmatyczny atak i chce się tylko pisać strumieniem świadomości do rana.I może ostatnia nadzieja w Japończyku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz