czwartek, 29 marca 2012

franciszek jurek b.

budyniowy potwór zadaje światu cios ostateczny za pomocą imienia Franciszek

Pokonanie pierwszego demona ambicji jest najtrudniejsze a ostatnia runda powoli dobiega końca- mimo to, czuję się wyczerpana jakby w połowie. Druga połowa (ta prawdziwsza? spolegliwa?) miota się między zeszytami i biblioteką a całkiem przyziemnymi myślami o ...
Cicha mżawka za oknem powoli zabiera ze sobą pewne oznaki rezygnacji i znużenia- to czwartek, dzień wyjątkowy, taki na który się czeka, nawet jeśli nie. Jest dywan wzniecający pod naszymi stopami tumany pylastego kurzu, z każdym ruchem czystszy od naszych ubrań. Ziewam ukradkiem. Jest coś nienaturalnego w tych relacjach. Zbytnia łatwość wychodzenia z jednoznacznych ról. Lekkość dygresji i potrzeba przedłużania rozmowy o każdą możliwą do naciągnięcia minutę.
jest coś, czego nie śmiem opisywać dokładnie, by nie burzyć przestrzeni, momentu danego raz i nigdy więcej. Wiem że to już długo nie potrwa. 

zielono, zielono i tylko niech tak...
a teorię prawdy mogę mieć nawet przez chwilę gdzieś, gdy chmurka cynamonowego kurzu przysłania mi widzenie świata. obawiam się tylko rosnącego odrealnienia, które czuję w sobie- jak ość w gardle... już niedługo.


w odpowiedzi i nawiązaniu do "marzę o"  szosztry:
marzę o niemuszeniu podróży donikąd z kim tego wartym i odrobinie lata


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz