krótkie dni, krótkie lata
serce moje zmęczyło się
zachwytem
rozpaczą
gorliwością
nadzieją
paszcza lewiatana zamykała się na mnie
nagi leżałem na brzegach bezludnych wysp
porwał mnie w otchłań ze sobą biały wieloryb światła
i teraz nie wiem
co było prawdziwe
mała wyprawa w niedaleką przyszłość
jest coś smutnego w powietrzu i to mi daje taką siłę. Zmieniają się fronty nebo co...
poranki są smutniejsze niż wieczory, jak śpiewa mój osobisty bard
czeski to najpiękniejszy język jaki słyszałam. Nie dorównuje mu british english ani francuski prosto z Paryża. Najpiękniejszy, bo wybrany jako ostoja, nienarzucony i na przekór. tyle na ten temat, wiatr we włosach i falujące trawy morawskie pewnego odległego lata.
ulice które widzę pierwszy raz, czy raczej oglądam pierwszy raz w sposób świadomy, nie zza szyby jak uciekający pejzaż; te zaułki łączą się jakoś znajomo moim osobistym skojarzeniem: tu kawałek Lwowa, Berlina, Olsztyna, może trochę tego lepszego Opola, ale raczej Gdańsk, Kraków, dużo Krakowa, spotkania wspomnień wywoływanych irracjonalnymi bodźcami, jakimiś drobinami powietrza i kurzu, rysunkiem dachu. Wystarczy tylko zechcieć, by poczuć się u siebie. Ostrawa, Praga, Wrocław.
czuję się dobrze. zadziwiająco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz