Nic innego nie jest w stanie mnie zmotywować do myślenia o Panu Tadeuszu przez bite trzy godziny.
To zawsze jednak coś w porównaniu z matmą, d której kompletnie nic mnie nie przekonuje odkąd wiem, że muszę ją tylko zdać.
Czyż życie nie jest piękne gdy idziemy potykając się o własne nogi i zarykując ze śmiechu na parkingu w wietrzno-deszczowo-obleśny dzień? Czyż taki czysto płucny wybuch, zupełnie plebejski i nieokiełznany nie jest jedną z najprawdziwszych i najczystszych rzeczy, które nas dzisiaj spotkały? Czy nie przypomina to czyjegoś gasnącego już śmiechu, równie szczerego, acz wywołanego zwykłym leżeniem na plecach, znanym syndromem po nieprzespanej nocy? Czyż to wszystko nie jest zachwycająco powtarzalne w naszych marniutkich życiach, które z ofiarnością poświęcamy żeby pomóc komuś więcej niż tylko sobie samemu i o dziwo nawet się to udaje?
grajmy więc dalej, choć podobny atak może się długo nie powtórzyć.
scena z jednego z ulubieńszych w życiu filmów- widziałam go setki razy, za każdym razem tak samo wzruszam się, tak samo przeżywam w napięciu. Książkę też uwielbiam. A tajemniczy ogród posiadam poniekąd na własność- z czereśni widać koniec świata, za murem nie ma już nic, apeiron.
Nadal jest to jeszcze piękne, kiedy człowiek zostawia jadłospis, listę lokatorów i rodziny, i rusza za wspaniałą gwiazdą. Ciągle jeszcze życie jest cudowne, gdy człowiek ma iluzję, ze jest zdolny na metrze kwadratowym stworzyć cały świat.
Iluzji ulegam. Jak również szalonemu pomysłowi przeszkolenia się na ratownika. Albo ochroniarza. Do wakacji niedaleko...
(wszystkiego najlepszego panie Hawking.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz