czwartek, 26 kwietnia 2012

let it be...

kot Atman wygrzewa się na słońcu, kot Atman jest bardzo zmęczony i kocio zasypia słuchając moich bredni. Ja też nie mogę się skupić, siedzimy na ławce, wiatr nas rozwiewa i wieje ciepło, majowo prawie pod kwitnącym drzewem...

kot Atman jest najpiękniejszym z najbrzydszych kotów, jakie widziałam, chodzi swoimi ścieżkami wtajemniczenia i nikogo nie wpuszcza do domu oprócz Imperatorowej, która w nagrodę wykopuje go za drzwi na deszcz. Ale on nie płacze, jest dzielny i wręcz stoicki, trochę tylko mieszają mu się wątki i filozofia polityki, zwłaszcza kiedy jest głodny

dezyderata na drogę i jesteśmy dziećmi kosmosu
nie czytać i nie wzruszać się niepotrzebnie, człowiek kamień, kot Atman i przemiana w tygrysa
decydujący cios prosto w szlochań stos
bakowe rymy i mieszanka nostalgiczno wakacyjnych rytmów, jako dodatek gdybym był bogaty w najlepszym wykonaniu jakie w życiu słyszałam (ach, chwilo trwaj). To by było na tyle mili państwo. Podbijajcie świat nadal, ale na własną rękę. Zawsze będziemy mile widziani.
a wszystko to jakieś bezboleśnie bajkowe, bez zbędnych niesmaków, coś niemal czystego, bez formy i kształtu rośnie we mnie i może to nawet radość a może i spokój, kiedy na tej ławce przemawiam do Atmana...
(zakochałam się w piosence devendry o stanie michigan)

nie, żadnych planów, żadnych planów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz