ta chwila, kiedy zauważamy, że zaczyna padać śnieg, choć jest jeszcze rzadki i prawie niewidoczny. I ten moment, kiedy wychodzę z bocznej uliczki w główną by z zachwytu przystanąć: sypie gruby śnieg o wielkich płatach, ten rodzaj, który jest moim ulubionym. Myślę o tym, jakie to drobiazgi: godzina uspokajającego snu, cenniejsza niż wolny weekend, spóźniony wykładowca w kamizelce, rozmowy o czeskich piosenkach (uroczo, przypomniały mi się sanki i górki śmierci i wyskoczniami w czeskiej republice, sto lat temu na feriach), smak czekoladowej polewy jak z domu.... albo to połączenie totalnego zmęczenia i zadowolenia z siebie mimo drobnych wpadek; przedsmak ferii, chyba pierwszy raz w życiu w pełni zasłużonych...
oglądam filmy- dwa dni przerwy od książek, na które chwilowo nie mogę patrzeć...
w ramach imienin byłam dzisiaj w kinie na islandzkich krótkich filmach (słabe, niestety). Maksymalnie dwanaście znudzonych osób na sali. To takie naturalne, że siedzę sama w kinie, że na myśl, iż mogłoby być inaczej, czuję się nieswojo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz