czwartek, 28 lutego 2013

wstaję i żyję

nieśpiesznie wchodzę ponownie w mój dobowy plan- dwa krótkie sny zamiast jednego długiego, półsen w tramwaju, poza tym wykorzystanie każdej możliwej chwili. Dobrze mi z tym; wzory odmian, zamknięte biblioteki, nieważne dokumenty...

dziś pomyłki filologiczne- tam gdzie wszyscy wpisali całusy, mnie udało się nie popełnić błędu i wyszły racuchy. Różni je jedna litera, a jeśli chodzi o znaczenie- prawie nic, bez obu można żyć, ale jak smutno... :)


środa, 27 lutego 2013

Biblioteka Babel? o tempora, o mores

wykład który w każdy poniedziałek ratował mi życie, omawiamy bibliotekę babel borgesa (i te niepewne szepty: borges przez samo ha czy ceha?....). zafascynowana wychodzę na mróz, a w głowie mam tylko jedno- nieskończenie wiele wersji zdań, słów, nieskończony zbiór historii, panbiblioteka, jednym słowem jestem w nastroju metafizycznym faza absolutnej fascynacji. Myślę o tym przez kilka tygodni, to pozostaje gdzieś na tyłach, ale jednak centralnych mojej czaszki, które musi tez zajmować się masą nudniejszych zagadnień. No więc zachłystując się tym konceptem wkraczam najpierw do skądinąd mało przyjaznej biblioteki w o a potem we wro. I co?

spotyka mnie zawód, któryś z kolei, dopisany zostaje do długiej listy bolesnych okołobibliotecznych krzywd. Ale mam też pewne wnioski, to kształtowało się przez lata moich wypraw za książkami, grzebania w katalogach etc. Z bibioteki babel została tylko biblioteka którą z pełną odpowiedzialnością nazywam biblioteką burdel. Rację ma mędrzec, który powiedział, że bibliotekarze to wyselekcjonowana grupa szkodników, których głównym zadaniem jest rujnowanie czytelniczych ambicji i marzeń -było nie było- klientów. Rozproszone nieczytelne katalogi (dzisiaj, a jakże, w formie internetowej; wypożyczenie musi zajmować minimum piętnaście minut fatygi zainteresowanego, ma być maksymalnie uciążliwe i skomplikowane tak, by po całej serii operacji komputerowych wyświetlił się komunikat o chwilowej niedostępności pozycji), absurdalne godziny otwarcia (coraz późniejsze i krótsze, na boga!), bogata otoczka "kulturalna" biblioteki (chociaż nie jest to ni czas, ni miejsce ku temu: skoro biblioteka jako taka nie może już być sobą i tylko sobą, podobnie kiepsko spełni każdą narzuconą jej wbrew porządkowi rolę: domu kultury, kawiarni, modnego miejsca dla młodzieży (sic!), czy sali wystawowo-teatralno-schizoidalnej), niekompetentna, jakby szkolona do urzędowej nieuprzejmości obsługa(grr, to nie wymaga komentarza), a przede wszystkim marne (ewentualnie skandaliczne) wyposażenie (no tak, w końcu większość pieniędzy przeznacza się na lansowanie miernych pisarzy i organizację wieczorków autorskich w tonacji telewizyjno groteskowej, na które przychodzi garstka starych wyjadaczy i kilku lokalnych hipsterów...)- oto niektóre z przyczyn triumfu biblioteki burdel.

przykłady najnowsze dialogów boleśnie nonsensownych

1.  w o.
-...i dlatego musi pani odnowić oświadczenie, bo jest pani teraz pełnoletnia!
-ale nigdy nie miałam problemu z tą kartą, a pełnoletnia jestem od dłuższego czasu.
-takie są teraz przepisy, od nowego roku, proszę to wypełnić, inaczej nie dostanie pani żadnej książki!
(po kilku żarliwych przekleństwach we wszystkich znanych mi językach oraz przemyśleniu trzech alternatywnych opcji unicestwienia tej pozbawionej empatii kreatury...)
-proszę, wypełniłam.
-dziękuję, oto pani nowa karta...
-czy mogę dostać starą na pamiątkę?
-chyba widzi pani że jest zniszczona
- tak, ale chciałabym zatrzymać ją na pamiątkę, czy mogę? korzystałam z niej przez ponad osiem lat...
-nie ma na pamiątkę, proszę panią, do widzenia!
(na jakim świecie przyszło mi żyć?!?!?!)

2.
Godzina 10:28, radośnie przekraczam magiczny próg wypożyczalnie wojewódzkiej w obcym województwie. Zza rogu wyskakuje młoda bibliotekarka (burdelmama?) i z furią próbuje wypchnąć mnie palcem wskazującym za drzwi krzycząc
-Co pani sobie myśli! Jest jeszcze zamknięte!
-to dlaczego jest otwarte?! (ja, również z furią)
- umie pani czytać?! Od 10:30, proszę wyjść, proszę wyyyyyjść!
Niestety nie byłam świadkiem jej samozapłonu, bo zatrzasnęła mi drzwi przed nosem uprzednio zmuszając mnie do odwrotu. Zdążyłam usłyszeć jeszcze zamykanie na klucz i głośne, popularne, słowiańskie przekleństwo. Niemal przyznałam jej rację. Nie wiem czy tego dnia wypożyczalnia została uruchomiona. Podobnie jak w 1. postanowiłam, ze moja noga więcej tam nie postanie.


"mam dosyć, idę, idę na most jakiś, byle jaki, i tak długo będę na nim stał, aż się zawali"

poniedziałek, 25 lutego 2013

do lesa

A droga wiedzie wzdłuż i wzdłuż...
spełniam swoje marzenie, mój sen o białych nienaruszonych śniegowych pierzynach, jest pięknie, idę sobie nieśpiesznie, po obu stronach zaspy powyżej kolan, brodzę wytrwale i jestem zauroczona, zyskuję przezroczystość i jestem własnym przyspieszonym oddechem, różowym policzkiem, krótkim skrzypnieciem śniegu pod podeszwą i niczym więcej.


to nawet nie to, że śnieżne miasteczka, malutkie domki wzdłuż wybrzeża, gejzery za płotem i księżycowy krajobraz. Tak tylko iść i co jakiś czas oglądać się za siebie by z góry popatrzeć na cywilizację i żółte dymy z komina. Wkoło tylko biało i cisza, ale nie do końca. Oprócz swojego oddechu słyszę oddech lasu i jest mi błogo. I nieĉ mi ktoś powie, żem taka miastowa... a mam oĉotę iść przełęczami do sąsiedniej za górą wioski...............

piątek, 8 lutego 2013

białe płachty nieba

mam nastrój na sigur ros
ta chwila, kiedy zauważamy, że zaczyna padać śnieg, choć jest jeszcze rzadki i prawie niewidoczny. I ten moment, kiedy wychodzę z bocznej uliczki w główną by z zachwytu przystanąć: sypie gruby śnieg o wielkich płatach, ten rodzaj, który jest moim ulubionym. Myślę o tym, jakie to drobiazgi: godzina uspokajającego snu, cenniejsza niż wolny weekend, spóźniony wykładowca w kamizelce, rozmowy o czeskich piosenkach (uroczo, przypomniały mi się sanki i górki śmierci i wyskoczniami w czeskiej republice, sto lat temu na feriach), smak czekoladowej polewy jak z domu.... albo to połączenie totalnego zmęczenia i zadowolenia z siebie mimo drobnych wpadek; przedsmak ferii, chyba pierwszy raz w życiu w pełni zasłużonych...

oglądam filmy- dwa dni przerwy  od książek, na które chwilowo nie mogę patrzeć...

w ramach imienin byłam dzisiaj w kinie na islandzkich krótkich filmach (słabe, niestety). Maksymalnie dwanaście znudzonych osób na sali. To takie naturalne, że siedzę sama w kinie, że na myśl, iż mogłoby być inaczej, czuję się nieswojo

poniedziałek, 4 lutego 2013

zdarzeń-zderzeń zbieżność zwykła

pół do trzeciej, tkwię nad skryptami i nawet zaczynam dobrze się bawić myśląc o herosach teorii sztuk... Przy okazji kombinuję jak tu znaleźć się w odpowiedniej grupie ćwiczeniowej tak by dwa razy w tygodniu móc patrzeć na najpiękniejszy uśmiech wydziału

przez chwilę było pięknie jak wiatr czeszący włosy, jogurt malinowy w przerwie, czy to uczucie wspaniałej pomyślności losu kiedy zderzają się orbity i lekko bujamy się na huśtawkach podchwytując spojrzenia, prześlizgując się wzrokiem.






co do fikcji, co do prawdy... istnieją wszak zdania prawdziwe w obu światach, również tym możliwym...

piątek, 1 lutego 2013

bez złudzeń

"może dziś zabierzesz się ze mną nim stanie się ciemno nim zboudzi nas dzień
 może dziś choć na chwileczkę bogu dasz świeczkę
 a ogarek mnie..."

uśmiech który ratuje dzień
w nocy będziemy szaleć nareszcie? no, odważ się! kiedy jeśli nie dziś? może dziś..?