przemykam drzewnymi podcieniami, ale i tak muszę leczyć dziś rany od słońca zadane boleśnie. Nosi mnie i wyprawiam się coraz częściej to bliżej to dalej, samotnie jak do tej pory, ale byle w naturę. Jak w Angelusie otaczam żarówkę, promień słońca podnosząc ręce do góry, ładując się słonecznie, świetlnie. Uwiązana jestem zawodowo do telefonu a on milczy i najchętniej wyrwałabym się spod jego mocy, cały dzień słuchała Dnia Chama.
chowam się na ostatnim betonowym skrawku cywilizacji i przyczajona obserwuję chmury, leżę w tym piekarniku świata czekając na ostateczne przysmażenie, marząc o towarzystwie, o prawdziwej rozmowie. Jadą, jadą pociągi, a mnie nie chce się ruszyć, wyparowuje ze mnie sprzeciw i myśli. Oddycham i oto całe istnienie.
Remont u kota Atmana. Rozgardiasz ogólny
usycham z upału, ale nie narzekam. Wreszcie można się kąpać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz