Olśnienie w dzień deszczowy i ponury, aczkolwiek pełen uprzejmych poklepywań od najmniej spodziewanych osób... idę ulicą leniwie wyjmując parasol, na którym właściwie mi nie zależy, bo to lekka mżawka. Myślę o egzaminach, roztrząsam tematy, troszkę panikuję, troszkę się udręczam, wtem... niewiarygodne faktem się stało, po drugiej stronie koło maleńkiej cukierni auto o mało nie rozpłaszczyło na chodniku wysmukłej postaci w mokrych trampkach, Niedowierzanie i euforia wprowadzają mnie w stan nieopisywalny, puszczam się prawie biegiem, bo jakoś nadspodziewanie szybko porusza się na tej opolskiej płaszczyźnie kartezjańskiej. Porzucam myśli o parasolu, jedynym celem mojego życia na dwie minuty staje się powiedzenie mu "dzień dobry". Więc gonię w równie zamokłych trampach przez tę samą znienawidzoną w równym stopniu ulicę, ale nie doganiam, uprzedza mnie budynek Gazety, do którego wkracza z tym dziwnym plecakiem... przez chwilę mam pokusę by stać przy drzwiach z parasolem wzniesionym i czekać aż wyjdzie, ale dociera do mnie, że ludzie robią takie rzeczy tylko w filmach i że gazeta pewnie ma ochronę, która nudzi się w takie deszczowe dni... potem idę parę kroków bijąc się z myślami, o mało nie wpadam na Syna Słońca zwanego również Dziobakiem i Bambusem (ale tylko przez Jud). Walczy we mnie pierwiastek psychiczny i racjonalny konformista. Zanim przekonuję się który zwyciężył, docieram do drzwi kamienicy w której mieszkam jeszcze przez chwilę. Można mieszkać od lat w jednym mieście i widzieć się kilka zaledwie razy- indeterminizm?
zachowuję się jak psychol, dobrze że nie mam przy sobie "Buszującego..."
taka mała nirwana na użytek domowy. ścigam się z czyimś cieniem w bibliotece, która milczy pierwszy raz od początku swego marnego istnienia z powodu wybebeszenia burżujskiej kawiarenki, a w której kawę piją tylko dziobaki.
uwielbiam to zdjęcie! mimo, iż mam uraz do łyżew; islandzkich bym nie odmówiła :)
Że niby kto? ;)
OdpowiedzUsuń