niedziela, 27 lutego 2011

zdarzają się powroty...

"piszę na czczo wiersz dla ciebie, niepotrzebne słońce wzeszło...:"
Czasami wystarczy zamienić słowa "ciebie" na "siebie" i znowu wszystko zaczyna pasować - układanka ukończona, zabieram się za kolejną. Jutro może przyjść jakieś zbyt duże i zbyt brzydkie dziecko i wszystko zburzyć, ale cóż, wtedy się zacznie od nowa i tak dalej.
A swoją drogą czasami słońce mogłoby nie wschodzić, tak sobie myślę. A tymczasem dni się wydłużają a śniegi topnieją. I jakoś nie mam ochoty na Kasprzyckiego. Może trafi na listę X obok Opetha?

Żywiołaka przegapiłam. Byłam zajęta badaniem stanu zimy w innej części kraju.
Czy kiedyś jeszcze odkryję coś doskonalszego od Jonsiego i Sigur Ros?


Musi być na świecie jakieś miejsce gdzie poeci są niepotrzebni: sami dochodzą do takich wniosków i popełniają rytualne zbiorowe samobójstwo w windzie jadącej w dół.  Potem przychodzi babcia a tam schody i pozamiatane.
(zdjęcie prawdziwie islandzkie, kradzione własnoręcznie z internetu)

1 komentarz:

  1. Nigdy nie miałam cierpliwości ani talentu do układanek. A chciałabym sobie poukładać jakąś i zabrać się za następną. Taki ciąg. Niby układanki to taki zabijacz czasu, bez sensu i bez celu. Bo każdą trzeba zburzyć w końcu, albo jakieś dziecko ją zburzy, albo wielki nieuważny facet, czy inny, mniej materialny potwór.
    Choćby słowne układanki, albo z jakichś drewnianych, niejednolitych bardzo klocków. Chciałabym. Pi i już.

    OdpowiedzUsuń