kaprysy, na które nie za bardzo mogę sobie teraz pozwolić, ale zawsze to ale, bo pogoda, bo daleko, słabo, niedobrze, źle i niedobrze i źle. Jest tyle do zrobienia, mogłabym całymi dniami tylko mejle pisać. Albo spać, spać do końca listopada, bo grudzień to paradoksalny przebłysk, żółta kartka z kalendarza.
spadam, spadam, nie mam sił....
drogą donikąd, w plecaku trochę książek, znów autobus nad ranem i kilka godzin drogi, w którym miejscu, w jakim kraju się obudzę, czasem tracę rachubę, czasem wolałabym biały pokój i ciszę za oknem, a tu wrocławska słynna poranna mgła, wcale nie miętowa, wcale nie szalona, wcale, zupełnie, totalnie, absolutnie bez ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz