Nie wiem, czy tak można, ale wobec wszelkich zaistniałych sytuacji jest to mało istotne. Zamieszczam wiersz Różyckiego. Tomik najlepszy ze wszystkich jego jakie czytałam. Aż żal oddawać. Nie ma kto kupić mi własnego. Z resztą to zastanawiające- kupić komuś tom poezji... to takie osobiste, niemal intymne. "Jak mogę polecić Ci, co masz czytać, skoro nie znam Twoich bliskich?". Niestety coś w tym jest...
Coś nas jednak popycha, ten strumień powietrza,
który niesie nasz bolid tu na autostradzie,
z czyich ust wyszedł? Dokąd? I kto go prowadzi,
ten dyskurs w środku nocy skierowany w ciemność,
którą język otwiera, jednym czystym dźwiękiem
przekraczając jej zamek, znajdując zasadę,
według jakiej się mnoży? Ktoś nam różne kładzie
przecinki, gdy slizgamy się po złej powierzchni
wnętrza tej nocy, mowy. Ktoś czuwa nad rytmem
tego kwietnia, tych ruchów, które rozcinają
atramentową głębię. Która to zasada
chce, że morze uniesie, a która, że przyjmie
cieło jak w bursztyn? Znaki te stawiam przesądnie,
na ofiarę dla ciebie, powietrza i ognia.
Chwila rozmowy, która nie daje ulgi. Nie to, więc chyba już nic. A zabawa nawet najbardziej niewinna zaczyna przeradzać się w horror, krótkometrażowy czarno-biały filmik bez happy endu. A ja oczywiście dramatyzuję i jestem pesymistką, choć nikt nie może pojąć, ze nie czytałam Schopenhauera. Filozofia przepada. Tylko finalista. Nie chce tej goryczy, ale co mam z nią zrobić, jak się pozbyć?
I co dalej? Walczyć, bez przerwy o samozaspokojenie?
Hmm...
Coś nas jednak popycha...
OdpowiedzUsuń