bo na mongolskim suszy się pranie
w promieniach przedpołudnia powiewają wielkie poszwy w kolorowe pasy, aż niemożliwie kolorowe i nasycone, jakby pomalowane flamastrami przez dzieci wracające tędy codziennie do domu ze szkoły
bo w cieniu leży leniwie czarny kot i liże łapę nie patrząc na mnie gdy przehodze obok
bo na mongolskim jest święto wiosny i zakwitło kolejne drzewo a obok wejścia do kamienic pachnie bzem białym, fioletowym i bzowym
bo jest pięknie i nikt nie jest w stanie tego zniszczyć, w takie dni kończą się światy, a przynajmniej powinny
bo w takie dni milość jest czymś naturalnym, nawet jeśli zasypiasz na zajęcia
to wolny poniedziałek, a ja mieszkam w republice wolnych poniedziałków i piątków i mimo wszystko bardzo mi dziś dobrze, nawet jeśli myślisz, że nie wyszło
odkrywam, że przez ostatnie pół roku słuchałam jedynie bardzo depresyjnej muzyki, to przykre, włączam teksty ważne, nabierające z każdym rokiem więcej znaczeń i odniesień, dobrze mi
wyjątkowo. basen z własnymi żabami, trzeba skontrolować, może już wyszły z jajeczek i staniemy się strażnikami żabiego osiedla tuż na naszym
można siedzieć jeść gorącego ziemniaka z solą i mysleć, że tyle wspaniałości czeka na nas, nawet gdyby pominąć równie gorący bób za jakieś dwa miesiące wyciągany prosto z garnka na poddaszu w czas najgorszego upału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz