Nie żal mi jakoś marnowania czasu, zbawiennego snu, on mnie trzema przy życiu, ostatnio we śnie podróżuję więcej niż na jawie. To fascynujące historie, wciągają mnie bardziej niż gdybym oglądała film.
Kończą się wakacje i nadszedł pewnego wieczoru niespodziewany koniec lata, jak zwykle...
pisać czytać rysować, nie wychodzić z pościeli, chyba że powłóczyć się po nocy, przy tym olbrzymim ksieżycu
myślę, że ludzie wbrew pozorom w sferze emocjonalnej rzadko wychodzą poza licealne zagrywki - słucham historii o ludziach starszych ode mnie, o czymś co działo się obok, gdy byłam tam nawet, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko plastikowe, jakieś infantylne, że ten z tamtą ale w sumie ona sama nie wie z kim, że niby ja jeszcze w tym wszystkim całkiem nieświadomie, że ktoś cierpi od miesiąca na serce, bardzo... i śmieszne to, gdy rozmawiamy kończąc wszystkie alkohole jakie są pod ręką i smutne, że nie wiadomo co zrobić, powiedzieć, chyba tylko być i starać się pracować normalnie, jakoś pomóc (czy w ogóle da się?) przetrwać. Ale nie tylko oni są jak licealiści, sama tak się czuję, sama mam pstro w głowie, tylko wdychać chłodne powietrze co ziębi od środka, tylko do bólu się męczyć by uwierzyć że się istnieje tu, a nie w tamtym dziwnym śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz