wtorek, 17 lutego 2015
nawet jeśli to śmieszne
nie zapomina się takich uniesień, nawet jeśli są głupawe. Otwieram okno wpuszczając chłód, wiem że będzie gorzej gdy jest dobrze jak teraz, to dlatego nie chcę wyjeżdżać, nie chcę wychodzić stąd, chyba że w pustą od ludzi przestrzeń, w ciszę i ciche odgłosy wiatru. Miło być i czuć że też chcesz być tu ze mną. Nie wiedziałam, ze tak przyjemnie można żyć koło siebie nawzajem, że to takie ważne móc się przytulić do twoich śpiących pleców i czuć ciepło nie tylko swoje pod kocem. Że tak można do końca? Chcę i staram się wierzyć.
niedziela, 8 lutego 2015
między pracą a spaniem
jest jeszcze trochę miejsca dla nas, wszystko da się zdać z odrobiną spokoju, na który pozwalam sobie, w końcu jeszcze dwa dni...
szalone powtarzanie gramatyki i zmęczenie powstrzymały mnie przed przemożną ochotą wyżycia się na instytucji biblioteki, konkretniej czytelni, konkretniej nowych realiów funkcjonowania tejże w W. Może i dobrze, co za dużo jadu i tak dalej...
słucham słowackich pieśni ludowych, ale nie mogłam się zdecydować co dorzucić tutaj. Z decyzjami u mnie ciężko ostatnio.
oby starczyło sił, by dokończyć pracę.
zmęczenie, ale już nie wyczerpanie, ostatnia prosta, trochę optymizmu i spokój bo jesteś obok i przecież nic złego się nie stanie (zapalniczki, a i owszem, zdarza się ze wybuchają, ale rzadko raczej). Czułość, czułości mi trzeba, ale ta czułość mnie zalewa nieustannie, ja się w niej pławię, nie wiem czy to dobrze, takie mam "ataki", lekko licząc z milion razy dziennie...
gdzieś tam jakaś obawa, że się wypstrykam, że mnie to przerośnie, wyprzedzi, wymknie się spod kontroli. nie wiem czy takie rzeczy w ogóle się zdarzają?
nie chcę donikąd jechać, chcę spać spokojnie, budzić się na chwilę, by na ciebie spojrzeć, otrzymać uspokajającego całusa i spać dalej, do oporu, do południa, cały weekend, dzień wyrwany z życia na przeciąganie się, przytulanie, ciepło i łóżko.
tak tylko powinny wyglądać ferie, jakaś książka, ale tylko taka, którą naprawdę się chce, a nie że trzeba, zaliczenia, oceny, kolokwia...
tak bardzo lubię żółte światło w naszym pokoju, i rano gdy jeszcze jest jasne, białe prawie, i te dźwięki, szmery po naszym dachu - choć wiem, ze to lód i śnieg, zawsze myślę o jakichś małych zwierzątkach, ptakach lub myszach, ich chrobot po blachach.
jestem kłębkiem obolałym i sennym, zmęczonym, zmarnowanym psychicznie co chce się tylko tulić, trochę porozmawiać, ale głównie mruczę, piszczę, wydaję dziwaczne dźwięki. już długo, już dość, ale dotrwam, a potem padnę na łóżko i mnie nie dobudzisz, będzie pięknie
dobrze, że jesteś obok
szalone powtarzanie gramatyki i zmęczenie powstrzymały mnie przed przemożną ochotą wyżycia się na instytucji biblioteki, konkretniej czytelni, konkretniej nowych realiów funkcjonowania tejże w W. Może i dobrze, co za dużo jadu i tak dalej...
słucham słowackich pieśni ludowych, ale nie mogłam się zdecydować co dorzucić tutaj. Z decyzjami u mnie ciężko ostatnio.
oby starczyło sił, by dokończyć pracę.
zmęczenie, ale już nie wyczerpanie, ostatnia prosta, trochę optymizmu i spokój bo jesteś obok i przecież nic złego się nie stanie (zapalniczki, a i owszem, zdarza się ze wybuchają, ale rzadko raczej). Czułość, czułości mi trzeba, ale ta czułość mnie zalewa nieustannie, ja się w niej pławię, nie wiem czy to dobrze, takie mam "ataki", lekko licząc z milion razy dziennie...
gdzieś tam jakaś obawa, że się wypstrykam, że mnie to przerośnie, wyprzedzi, wymknie się spod kontroli. nie wiem czy takie rzeczy w ogóle się zdarzają?
nie chcę donikąd jechać, chcę spać spokojnie, budzić się na chwilę, by na ciebie spojrzeć, otrzymać uspokajającego całusa i spać dalej, do oporu, do południa, cały weekend, dzień wyrwany z życia na przeciąganie się, przytulanie, ciepło i łóżko.
tak tylko powinny wyglądać ferie, jakaś książka, ale tylko taka, którą naprawdę się chce, a nie że trzeba, zaliczenia, oceny, kolokwia...
tak bardzo lubię żółte światło w naszym pokoju, i rano gdy jeszcze jest jasne, białe prawie, i te dźwięki, szmery po naszym dachu - choć wiem, ze to lód i śnieg, zawsze myślę o jakichś małych zwierzątkach, ptakach lub myszach, ich chrobot po blachach.
jestem kłębkiem obolałym i sennym, zmęczonym, zmarnowanym psychicznie co chce się tylko tulić, trochę porozmawiać, ale głównie mruczę, piszczę, wydaję dziwaczne dźwięki. już długo, już dość, ale dotrwam, a potem padnę na łóżko i mnie nie dobudzisz, będzie pięknie
dobrze, że jesteś obok
Subskrybuj:
Posty (Atom)